Główna zawartość

wtorek, 27 październik 2015 19:46

Złota Jesień

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Połaziliśmy, pojeździliśmy po liściach.

Wężykiem, z Latarnikiem, z Jizerką.

Jeszcze chwila złotawa, a potem nowe przygody ;)

wtorek, 27 październik 2015 19:05

Jizerka

Oceń ten artykuł
(1 głos)

Tym razem postanowiliśmy odwiedzić sąsiadów za miedzą i pojechaliśmy w czeskie Góry Izerskie. Komuś, tam u góry, chyba nasz pomysł bardzo przypadł do gustu, ponieważ dostaliśmy dwa dni przepięknej, słonecznej, letniej niemalże pogody. Tak więc na brak widoków nie mogliśmy narzekać, na żadne inne braki zresztą też nie, bo pojechaliśmy tym razem w luksusy, ale o tym za chwilę.

O 8 rano zapakowaliśmy się w busa i wyruszyliśmy w drogę. Naszym celem były Chejnice, gdzie w niewielkim pensjonacie zostawiliśmy rzeczy i już na lekko ruszyliśmy w góry. Najpierw był Ořešnik, na który wiodło dość strome podejście. Jak się potem okazało, strome podejście to wyznacznik Gór Izerskich. Zatem w mokrych koszulkach stanęliśmy na pierwszym naszym szczycie z przepięknym punktem widokowym, usytuowanym na szczytowych skałkach. I od tej pory tak już miało być: strome podejście, nie rzadko po kamieniach i korzeniach i nagroda: rozległy widok na górze, poczucie przestrzeni, ogromu gór i piękna. To zupełnie inne Góry Izerskie niż po polskiej stronie i dla wielu z nas było to sporym zaskoczeniem.

Gdy już nasyciliśmy się widokiem i kanapkami, powędrowaliśmy dalej. Po drodze wodospad,a potem nurząca ścieżka rowerowa, częściowo asfaltowa, i na koniec dotarliśmy do miejsca oznaczonego na mapie kuflem. Rozsiedliśmy się więc, ale nie to jeszcze nie koniec naszej trasy. To tylko przerwa, bo przecież podczas wysiłku fizycznego trzeba uzupełniać płyny :).

Nieco rozleniwieni ruszyliśmy dalej. Tym razem na Jizerkę. Znowu stromo pod górę, po kamieniach i znowu piękny widok na szczycie.

A potem już zejście, niestety, do Chejnic. Plany były bardziej ambitne, ale czas biegł nieubłaganie, a doba nie chciała się rozciągnąć. Na dole hospoda i kolacja. Smażony ser, kurczak i, oczywiście, piwo. No i w końcu wiem jak smakuje utopenec! :)

Po kolacji wróciliśmy do pensjonatu, gdzie czekały na nas dwuosobowe pokoje z łazienkami. Było ciepło i przytulnie. Część ekipy poszła jeszcze nawiązywać dobre stosunki międzynarodowe, nie tylko polsko-czeskie, ale daleko bardziej rozległe geograficznie :).

Poranek powitał nas ciepłem i słonkiem. Jak się potem okazało, niedziela miała być jeszcze cieplejsza i piękniejsza niż sobota. Jeszcze tylko małe zakupy i ruszamy. Tym razem zaczęliśmy od podejścia na Paličnik. I znowu powtarza się znajomy schemat: strome podejście (na początku szeroką drogą wzdłuż potoku, w lesie, potem już po kamieniach i korzeniach) i rozległy widok ze szczytowych skałek. Aż nie chce się wstawać i iść dalej. Wydaje się, że można by tak siedzieć i patrzeć w nieskończoność, a z drugiej strony ciekawość nowych miejsc gna nas naprzód.

Ruszyliśmy więc po kolejną dawkę wrażeń na Smrk. Tu też podejście nas nie rozpieszczało. Były kamienie, korzenie i pomosty, które chyba w końcu polubiłam (!), a na górze czekała na nas wieża widokowa. Widok z wieży? No cóż… Pojedźcie, to sami zobaczycie :).

Po dłuższej przerwie schodzimy na dół. Teraz przed nami spory kawałek asfaltu – dużo asfaltu mają Czesi w górach. Piechurom raczej to nie w smak, za to rowerzyści pewnie się z tego bardzo cieszą. W końcu doszliśmy do Smědavy, gdzie zasiedliśmy do późnego obiadku. Trzeba się posilić, bo sporo trasy jeszcze przed nami.

Ostatnim punktem programu były Frýdlandské Cimbuři. To grupa skałek, oczywiście, z pięknym widokiem. Po drodze było wszystko: kamienie, korzenie, progi, schodki mniej lub bardziej regularne, pomosty, drabinki, a nawet jakieś łańcuszki...

To już pożegnanie z czeskimi Górami Izerskimi, ostatni rzut oka na rozległe przestrzenie i na dół, do busa, bo już późno i ciemno…

Do domu wróciliśmy bardzo późno, pełni wrażeń, zadowoleni i myślę sobie po cichu, że z pewnym niedosytem, bo przecież nie wszędzie udało nam się być. Ale to dobrze, bo będzie po co wracać. No i po raz kolejny okazało się, że razem można wiele, naprawdę wiele. No i, że razem bezpiecznie :).

-Aga N.-

p.s. od RB... tylko Ptasich Kup zabrakło!!

Galeria.

czwartek, 08 październik 2015 20:38

Czarny Rower II

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Wspomnienie z wakacji :) Dla Auri słodko-gorzkie...

1. Czarnogóra, to oczy otwarte szerzej...
2. To ogromne przestrzenie, gdzie dokąd nie spojrzeć, to wszędzie góry...Tam nie jeździ się po płaskim...
3. To walka ze słabościami organizmu...
4. To mili, otwarci ludzie... 
5. To trudne, czasem mordercze podjazdy i przyjemne, choć wymagające zjazdy...
6. Czarnogóra w lipcu 2015 to wrażenie, że jest się w piekarniku (jak kurczak na grilu)...
7. To przepyszny sernik w restauracji ZWON w Pluzine nad Jeziorem Pivskim. To zresztą (dla mnie) najlepsza ze spotkanych restauracja w Czarnogórze... 
8. To przecudny, turkusowy kolor jezior i rzek...
9. To skrzeczące cykady, które nie zyskały mojej sympatii i nie stały sie dla mnie "tłem" w naturze...
10. To majestatyczny, piękny park Durmitor zachwycajacy widokami...
11. To urocza trasa przy Jeziorze Szkoderskim, gdzie widok zapiera dech i mimo trudów jedziesz z uśmiechem na twarzy :)
12. Czarnogóra to też dużo smieci przy drogach i nietylko...
13. To pyszne, domowe szynki i sery, i pomidory, i sałatki, i zupy rybne (za którymi dotychczas nie przepadałam) i naleśniki z eurokremem i herbatnikami...
14. To ochłoda przy przydrożnych kranach z wodą dającą orzeźwienie...
15. To poparzenia słoneczne powodujące grymas bólu, a jechac trzeba...
16. To fajny Kemping RYBRNICA nad rzeką o tej samej nazwie, kilka kilometrów za Pluzine.
16. To śmiech, pot i łzy...
czwartek, 08 październik 2015 20:12

Latarnik w Legnicy

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Latarnik tropem Małej Moskwy zebrał oczko, czyli 21 uczestników :) Połączył siły wrocławian i legniczan, którzy zgodnie migając światełkami ruszyli w miasto. Zaczęliśmy od Dworca PKP - ciekawostki konstrukcyjnej i stacji startowej Sowietów: Legnica w kierunku reszta świata. Potem nowiuteńki Pomnik Sybiraków, a za chwile cmentarz o zmroku, czyli grób głównej bohaterki filmu. Pan Skupień absolutnie zaskoczył nas wiedzą o filmie. Takich ciekawostek nie przeczytacie w żadnym opracowaniu! Trochę wzruszeni ruszyliśmy na Kwadrat. To nie pomyłka :) Kwadrat to część Legnicy, która kiedyś stanowiła wielką dzielnicą dla żołnierzy radzieckich i ich rodzin. Oglądnęliśmy piękne poniemieckie wille (w środku i na zewnątrz!), dowiedzieliśmy się o tajemnicy kryjącej budynek ZUSu i przejechaliśmy po bruku pamiętającym bramy strzegące bezpieczeństwa ZSRR :) A na koniec perełka. Stary, opuszczony radziecki szpital, zazwyczaj zamknięty dla zwiedzających... Wrażenie? Bezcenne. Zapraszamy do Legnicy!

Panu Skupień i jego całej Rodzinie za serce dziękujemy, za wiedzę podziwiamy :)

poniedziałek, 21 wrzesień 2015 19:52

Końska Siła

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Końska Moc spływa kołami, kręci pedałami.

Fajne wycieczki i ładna kolekcja kilometrów na Wzgórzach Dalkowskich i Złotku.

Żałujcie :)

poniedziałek, 21 wrzesień 2015 19:16

Ołów, miedź... jak złoto

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Z dworca w Janowicach Wielkich wyruszył nas pełen tuzin, w tym jedenastu piechurów i jedna… rowerzystka, której pomachaliśmy na odjezdne, umawiając się wprzódy na spotkanie w Miedziance. Pierwszy etap naszej wędrówki: Góry Ołowiane. Nazwa w pełni uzasadniona, gdyż podejście na ich grzbiet było cięęężkie jak ołów. Pchaliśmy się pod górę, co rusz przystając i podziwiając panoramę Karkonoszy z charakterystycznym dzióbkiem Śnieżki. U góry zasłużona nagroda – widok ze szczytu Różanka.

Dalej, już lajtowo, wędrowaliśmy grzbietem, rozglądając się na boki, gdzie by tu porzucić szlak i zejść na bezdroża. Zejść na bezdroża udało się bez problemu, ale znaleźć drogę, która doprowadzi nas do Ciechanowic, było deczko trudniej. Wszelako, mniej lub bardziej zespołowe studia nad mapą i komórkową nawigacją, przyniosły pożądany skutek. Przeskakując druty z groźnym napisem „pod prądem”, niczym stado owieczek przemaszerowaliśmy przez pastwisko, wychodząc dokładnie na wprost pałacu w Ciechanowicach. Pałac pięknie odremontowany, aż serce rośnie. Ale nacieszyć oczy tą perełką architektury raczej trudno, gdyż prywatny właściciel i pałac i park otoczył szczelnie kamiennym murem. Popatrując na pałacową wieżę, ruszyliśmy wzdłuż Bobru ku Miedziance.

Jeszcze łagodne podejście i stanęliśmy przed budynkiem, w którym za Niemca była największa w Miedziance karczma „Pod Czarnym Orłem”. Z jednego końca miejscowości na drugi przeszliśmy, mijając kościół i może z pięć domów. Po drodze kiwaliśmy z zadziwieniem głowami, oglądając rozmieszczone wzdłuż drogi tablice, na których widniały fotografie przedwojennego, tętniącego życiem miasteczka. Miasteczko zniknęło. Jak to możliwe i kto za tym stoi? O tym koniecznie trzeba przeczytać w książce Filipa Springera pt. „Miedzianka. Historia znikania”. Tąż książkę już za chwilę mogliśmy kupić w budynku nowego browaru, gdzie usiedliśmy na zalanym słońcem tarasie z widokiem na Sokoliki i Karkonosze. Niezmotoryzowani popróbowali, jak dziś smakuje osławione „złoto Miedzianki”. Potem jeszcze kilka fotek przy krzyżu pokutnym z groźnie brzmiącym napisem MEMENTO i za chwil parę po raz drugi tego dnia zawitaliśmy na stację w Janowicach Wielkich. Nogi, na których wysiadaliśmy we Wrocławiu, dziwnie ciążyły. Jak ołów?

-AniaHa-

Galeria