Z dworca w Janowicach Wielkich wyruszył nas pełen tuzin, w tym jedenastu piechurów i jedna… rowerzystka, której pomachaliśmy na odjezdne, umawiając się wprzódy na spotkanie w Miedziance. Pierwszy etap naszej wędrówki: Góry Ołowiane. Nazwa w pełni uzasadniona, gdyż podejście na ich grzbiet było cięęężkie jak ołów. Pchaliśmy się pod górę, co rusz przystając i podziwiając panoramę Karkonoszy z charakterystycznym dzióbkiem Śnieżki. U góry zasłużona nagroda – widok ze szczytu Różanka.
Dalej, już lajtowo, wędrowaliśmy grzbietem, rozglądając się na boki, gdzie by tu porzucić szlak i zejść na bezdroża. Zejść na bezdroża udało się bez problemu, ale znaleźć drogę, która doprowadzi nas do Ciechanowic, było deczko trudniej. Wszelako, mniej lub bardziej zespołowe studia nad mapą i komórkową nawigacją, przyniosły pożądany skutek. Przeskakując druty z groźnym napisem „pod prądem”, niczym stado owieczek przemaszerowaliśmy przez pastwisko, wychodząc dokładnie na wprost pałacu w Ciechanowicach. Pałac pięknie odremontowany, aż serce rośnie. Ale nacieszyć oczy tą perełką architektury raczej trudno, gdyż prywatny właściciel i pałac i park otoczył szczelnie kamiennym murem. Popatrując na pałacową wieżę, ruszyliśmy wzdłuż Bobru ku Miedziance.
Jeszcze łagodne podejście i stanęliśmy przed budynkiem, w którym za Niemca była największa w Miedziance karczma „Pod Czarnym Orłem”. Z jednego końca miejscowości na drugi przeszliśmy, mijając kościół i może z pięć domów. Po drodze kiwaliśmy z zadziwieniem głowami, oglądając rozmieszczone wzdłuż drogi tablice, na których widniały fotografie przedwojennego, tętniącego życiem miasteczka. Miasteczko zniknęło. Jak to możliwe i kto za tym stoi? O tym koniecznie trzeba przeczytać w książce Filipa Springera pt. „Miedzianka. Historia znikania”. Tąż książkę już za chwilę mogliśmy kupić w budynku nowego browaru, gdzie usiedliśmy na zalanym słońcem tarasie z widokiem na Sokoliki i Karkonosze. Niezmotoryzowani popróbowali, jak dziś smakuje osławione „złoto Miedzianki”. Potem jeszcze kilka fotek przy krzyżu pokutnym z groźnie brzmiącym napisem MEMENTO i za chwil parę po raz drugi tego dnia zawitaliśmy na stację w Janowicach Wielkich. Nogi, na których wysiadaliśmy we Wrocławiu, dziwnie ciążyły. Jak ołów?
-AniaHa-