Razem Bezpiecznie

Zadzwoń do nas lub napisz: 503 804 073 lub Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.

Wyprawa tandemowa. Wyprawa po Wolność.

Oceń artykuł
(2 głosów)
rajd rajd Zdzichu

Przedstawiamy Wam relację Agnieszki. Myśleliśmy, że taka wyprawa to tylko sposób na wakacje. Dla niektórych okazało się, że to coś więcej. I fajnie :)

Wyprawa po wolność

 Jak widać i na mnie przyszła pora, by napisać relację z wyprawy, więc się postaram z nadzieją, że nie umrzecie z nudów, zanim dobrniecie do końca. Po asfaltowych, leśnych i polnych drogach, w ciągu siedmiu dni, przejechaliśmy 491km, odwiedzając niezliczoną ilość małych, zapomnianych przez Boga i ludzi, miejscowości, których nazw, niestety, już dziś sobie nie przypomnę. Zachwycaliśmy się starymi kościółkami i pałacami, w większości niestety popadającymi w ruinę, odkrywaliśmy uroki Wzgórz Dalkowskich, spaliśmy w namiotach, jedliśmy śniadania pod sosnami, siedzieliśmy przy ognisku, bądź przy świeczkach (w zależności od okoliczności), delektowaliśmy się smakiem życia obozowego i upajaliśmy się ciszą i wolnością. Razem szukaliśmy przygody.

            Dzień 1.

            Zaczynamy spod FAT-u. Pakujemy manele na rowery (nawet nie przypuszczałam, że tyle rzeczy można zmieścić na jednym tandemie) i ruszamy, pozostawiając za plecami pełne zgiełku i ludzi wielkie miasto. Pierwszy większy przystanek w Brzegu Dolnym, Grappa i pyszny obiad u Pani Jadzi. A potem dalej, przed siebie, trochę lasem, po piachu, gdzie nasz tandem pierwszy raz nie dał rady i trzeba mu było trochę pomóc, pchając. Koło 18 docieramy na miejsce pierwszego noclegu. Jest wszystko, czego nam trzeba: las, jezioro, wiata i ławeczki, cisza, spokój i… komary!!! Jak się potem okazało najwierniejsi nasi towarzysze. Nie pozostawało nam nic innego, jak się z nimi zaprzyjaźnić. Kąpiel w jeziorku, kolacja, piwko, herbatka, świeczka i zrobiła się północ…

            Dzień 2.

            Poranek powitał nas piękną pogodą: słonko, błękitne niebo i oczywiście komary. Nie zapomniały przez noc, że tu jesteśmy. Cierpliwie czekały, aż wstaniemy, by powitać nas radosnym bzyczeniem. Dziś głównie asfaltem, kilometry znikały jakoś same. Jechało się bardzo dobrze, mimo upału, chyba dzięki wiaterkowi, który cały czas nas chłodził. Po drodze zrobiliśmy zakupy w nowiutkim sklepie, który miał być otwarty dopiero od następnego dnia, a potem wpadliśmy na obiad do Szlichtingowej, gdzie trwały akurat poprawiny, ale dzięki uprzejmości miłych pań mogliśmy spokojnie zjeść porządnego schabowego na świeżym powietrzu. Pokrzepieni, ruszyliśmy w dalszą drogę. Naszym celem były okolice Sławy, gdyż niektórzy bardzo tęsknili za wodą. Jeszcze trochę asfaltu, a potem dróżki w lesie: urokliwe i nieco piaszczyste. Zgubiłyśmy tu śrubkę od bagażnika, a potem Prezes złapał gumę – nie pierwszą zresztą i, jak się potem okazało, niestety, nie ostatnią. Po usunięciu awarii wszelakich dojechaliśmy na camping pod Sławę, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg. To pierwszy i jedyny nocleg w cywilizowanych warunkach (prysznic, toalety) i …komary, nieprzebrane chmary komarów, całe eskadry wygłodniałych, rozwścieczonych krwiopijców, nie dających normalnie spożyć kolacji. Tak więc tanecznym krokiem, podrygując, podskakując i wymachując rękoma wszyscy dość szybko udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.

            Dzień 3.

            Wyjeżdżamy z campingu i kierujemy się w las, pozostawiając za plecami Sławę. Najpierw milutka leśna dróżka, trochę dziur, ale nic strasznego, a za chwilę… Piach, cała droga piachu! Tu już żaden rower nie dał rady, wszyscy musieliśmy pchać, a po wczorajszym prysznicu pozostało tylko mgliste wspomnienie. Po jakimś czasie skrzyżowanie i odbijamy w mniej piaszczystą dróżkę. Mamy mini cross leśny – szyszki, gałęzie, kamienie i piękny, cudny las dookoła, aż żal stamtąd wyjeżdżać. Potem mały sklepik, lody i znalazł się nawet hot-dog z białą kiełbaską dla PrezesaJ Nieśpiesznie dojeżdżamy do Nowej Soli, gdzie przekroczymy Odrę. Najodważniejsi najpierw się w niej wykąpią. Jedziemy dalej, teren nam się troszkę pofalował i od razu zrobiło się ciekawiej. Dzisiaj śpimy w lesie na górce. Jest spokojnie, cicho i przyjemnie. Padam dość szybko, więc nie wiem jaki długi i przyjemny był wieczór.

            Dzień 4.

            To dzień ze Wzgórzami Dalkowskimi. Leśne dróżki i polne drogi, wzniesienia, jary i wąwozy. Nie podejmuję się opisywać piękna tych miejsc. Po prostu chcę tam wrócić. W międzyczasie przeczekaliśmy burzę pod daszkiem jakiegoś sklepu, pod wieczór sanktuarium i pałac, ale nie pamiętam gdzie – może Prezes podpowie. Śpimy znów w lesie. Ale zanim się położyliśmy, zaczarował nas blask ogniska. Magia płomieni, smak pieczonej kiełb achy i długie bardzo ciekawe rozmowy… I właściwie jest już jutro…

            Dzień 5.

            To dzień deszczu. Opuszczamy Wzgórza Dalkowskie i uciekając przed ulewą, chowamy się w całkiem sympatycznej pizzerii w Ścinawie. Tam każdy z nas zamawia dużą pizzę i cóż, nie wszyscy są w stanie podołać takiemu wyzwaniu, a żadna pizza nie miała guziczka pomniejszającego. Niektórzy zawieźli kawałek do domu. Rozbijamy się w lasku, w deszczu. Gdy postawiliśmy namioty zaczęło już poważnie lać – dobrze, że chwilę na nas poczekało. Przy drodze rów z wodą, idealne miejsce do mycia nógJ I co tu robić, gdy tak pada? Można tylko zaszyć się w śpiworze i zasnąć, słuchając kołysanki, wygrywanej przez deszcz na tropiku. Kolorowych snów…

            Dzień 6.

            Dziś wyjechaliśmy stosunkowo późno, gdyż przeczekiwaliśmy poranny deszcz. Po jakichś 15km zrobiliśmy postój. Przyjemne miejsce na skraju niewielkiej miejscowości: wiatki, ławeczki, boisko do piłki nożnej z bramkami, siatka do siatkówki, nawet komórki można było podładować. Rozłożyliśmy się z całym majdanem, zjedliśmy późne śniadanko z kawusią i herbatką, porozwieszaliśmy na wspomnianych bramkach i siatkach mokre namioty i wilgotne śpiworki do wysuszenia. Słonko grzało elegancko, więc szybko wszystko wyschło. Było bardzo sympatycznie, a jeden maluch, zobaczywszy wszystkie nasze wybebeszone manele mówi do swojej rodzicielki ‘Mamo! Patrz, Cyganie!’ Nasyciwszy się ciepełkiem i śniadankiem, Cyganie pozbierali swój dobytek i pojechali dalej… Minęliśmy Prochowice i wpadliśmy na obiad do Lubiąża do Cystersów. Pokręciliśmy się po okolicznych lasach, wytrzęśliśmy na bruku (do tej pory nie wiem, kto i po co ułożył tyle kilometrów brukowanych dróżek w środku lasu koło Lubiąża – Cystersi czy Niemcy?) W Malczycach zrobiliśmy ostatnie dzisiaj zakupy. Pakujemy zakupione dobro na tandem, gdy podchodzi do nas jeden gość i mówi, że on podziwia kobiety jeżdżące na rowerach i wręcza nam 3 czekolady z orzechami. Na koniec dnia odkrywamy jeszcze uroczą ścieżkę przyrodniczą, poprowadzoną starym korytem Odry, genialnie pomyślaną, uwzględniającą możliwości poznawcze osób niewidomych. Nocujemy standartowo w środku lasu. Siedzimy przy świeczkach i gadamy do późna, dopóki deszcz nas nie przepłoszył.

            Dzień 7.

            Wracamy. Nazwy miejscowości brzmią coraz bardziej znajomo. Na koniec wjeżdżamy do gminy Kąty Wrocławskie i docieramy do znanej nam już dobrze miejscówki z wiatą i ławeczkami. Postój, odpoczynek i świadomość, że przygoda już się kończy. Jeszcze trochę polnych dróg, asfaltu i wjeżdżamy do Wrocławia, gdzie na Alei Piastów kończymy naszą wyprawę.

            Siedem dni przeszło bardzo szybko. Został ból tyłka i dłoni, który niebawem przejdzie i odejdzie w zapomnienie i wspomnienia, które na długo pozostaną w pamięci. Szum lasu, zapach dymu, śpiew ptaków i dużo, dużo więcej….

Fotki Zdzicha.

Jesteś tutaj: Home Czytelnia Relacje Wyprawa tandemowa. Wyprawa po Wolność.

Na naszej stronie wykorzystywane są pliki cookies. Stosujemy je w celach zapewnienia maksymalnej wygody użytkowników przy korzystaniu z naszych serwisów. Jeżeli wyrażasz zgodę na zapisywanie informacji zawartej w cookies kliknij w AKCEPTUJĘ. Jeżeli nie wyrażasz zgody - zmień ustawienia swojej przeglądarki. Więcej w naszej Polityce Prywatności ( zobacz ).

EU Cookie Directive Module Information