Na podniesienie tętna, temperatury i dobrego humoru zaczynamy cykl opowieści o naszej wyprawie do Czarnogóry. Czarny Rower w pierwszej odsłonie :) Renia mówi, słuchać wiara!
Laura mnie poprosiła żebym 10 zdań ułożyła,
o rowerowej wyprawie, w zakątek ziemi nam nie znany,
a to miejsce to Czarnogóra, czyli wciąż jeszcze nieodkryte w pełni Bałkany.
Kraj niewielki, za to serca mieszkańców WIELKIE, co granic nie znają,
bo swa serdecznością nie tylko potrawy przyprawiają :)
Ale smak Czarnogóry to przede wszystkim Jej tytułowe góry,
co charakter swój zmieniają i w zależności od regionu, skaliste wyostrzają pazury.
I MY się z nimi zmierzamy!
W temperaturach i z wysiłkiem, który na co dzień jest mi/Nam (*niepotrzebne skreślić;)) nieznany,
podobnie jak przekleństwa, których w tych warunkach jednak soczyście używamy,
i nie raz "do cholery coś być musi za zakrętem..." śpiewamy;)
Bo kto tej przygody nie zazna, ten nie wie, ile (s)traci...potu,
na pokonanie siebie i gór, bo one są wszędzie - to tam, to tu!
Do tego jeszcze na każdym kilometrze słonce nam towarzyszyło, i (s)paliło,
jedynie w mrocznych tunelach chłodniej było.
Choć często w parkach noce spędzaliśmy
przygód z dziką zwierzyną (niestety?!) nie zaznaliśmy,
jeśli już to tylko "Jelena" spotykaliśmy,
którym na trasie pragnienia gasiliśmy,
bo wieczorem do wina zasiadaliśmy
kulturalnie, wcale się nie "skuliśmy",
więc obcy był Nam zawrót głowy,
jeśli już to rowerowy :)
Bo kto normalny widział, żeby na własne życzenie,
z urlopu wypoczynkowego zrezygnować i wybrać zmęczenie?!
Dlatego gdy opowiadam innym czego dokonaliśMY
z politowaniem (?:)) w oczach się pytają,czy na głowę nie upadliśmy???
Odpowiadam "nie", bo w kaskach jeździliśmy:D:D:D