LAURA
Wiosna w Dolinie Baryczy II
Dolina Baryczy już w zieleni z mnóstwem ptasich głosów. Był SuperZdziś, deszczyk i tak zleciała stówka na kole :)
Sokolik
Znowu fart. Trochę słońca, fantastyczne chmury i majowa mżawka. Soczysta zieleń lasu i Karkonosze w tle. Na zamku konie jak za dawnych czasów, a pod drzewem piknik przy schronisku. RB w Rudawach, tak niedaleko, a tak warto :)
Majówka
Trójgarb
Góry Wałbrzyskie dopiero się budziły do wiosny, ale już pierwiosnki dumnie stały na łąkach, gdy ruszyliśmy zdobywać Jagodnik i Trójgarb. Zupełnie nieuczęszczanym szlakiem dotarliśmy do wieży, zrobiliśmy foty krajobrazowe i spacerem, zaglądając po drodze do Matki Bożej Uśmiechniętej, wróciliśmy na metę. To był pikuś z oknem pogodowym. W nagrodę było czeskie piwo i obiad, a ulewa uśpiła pasażerów do snu (kierowca taktownie nie zasnął). Jest podejrzenie, że to może przez ten pieniążek zostawiony u Uśmiechniętej :)
Polecamy filmik z wieży - tutaj.
Koneser I
Koneser, czyli wyprawa z sakwami dla roweromaniaków. Kraina czarownic i wygasłych wulkanów, światło gasnące wśród drzew i namiotów, a w dzień droga i budząca się natura. Tylko dla zapaleńców :)
Wiosna w Dolinie Baryczy
Pierwsza wyprawka rowerowa poza Wro. Wiosna w zalążku, ale z bocianami :)
75 km zaliczone i walka z wiatrem, najlepszym @@#@#$% przyjacielem rowerzysty.
Wiosna :)
Izeriada 2019
Pożegnanie z zimą i powitanie wiosny. Sobota to klimatyczna przygoda, a niedziela lajtowy spacer wzdłuż Izery. Większości wrażeń nie da się opisać, bo jak wyrazić radość z 12 pluszowych misiów urodzinowych, dmuchania balonów po kątach schroniska, naleśników i kawy, kominka, wspomnień i zwierzeń (dlaczego sąsiedzi nie mówią mamie dzień dobry...), opalania nad rzeką, śnieżkowych zawodów, zapadania w śniegu, czekolady na szlaku, sopli, piwa w browarze czeskim, obiadu w hucie szkła i tej porażającej świadomości, że to koniec weekendu :)
Leśna Chatka
Leśna chatka, to mały, przytulny domek w Nowej Morawie. Chatka z drewnianym tarasem z widokiem na góry, z huśtawką na drzewie, ciepłym kominkiem i ciekawym wystrojem. Tam właśnie spędziliśmy ostatnio weekend.
Wyjechaliśmy z Wrocławia już w piątek po południu, by wieczorem znaleźć się w środku zimy. Przywitał nas śnieg, lekki mróz, niebo pełne gwiazd… I wesoły ogień w kominku… Idealny czas i miejsce, by świętować okrąglutkie urodziny naszej niezastąpionej szefki. Był tort, świeczki, „sto lat” odśpiewane na kilka możliwych sposobów i wszystko, co w trakcie świętowania być powinno. I tak z tortem i winem wkroczyliśmy w sobotę.
A sobotni poranek powitał nas słońcem i piękną pogodą, która zresztą towarzyszyła nam przez cały wyjazd. Prezes ma chyba jakieś układy tam u góry, bo to już nie pierwszy wypad z tak cudną aurą. Po śniadaniu, z kanapkami w plecakach, raczkami na butach i kijkami w garści ruszyliśmy pod górę, by zagłębić się w zimowym lesie i, w śniegu, oczywiście.
Na początku trochę na dziko, więc nieco się zapadaliśmy, ale potem, gdy wyszliśmy na szlaki, przygotowane pod biegówki, szło się już bardzo dobrze. Mozolnie i systematycznie pięliśmy się pod górę, by w pełnym słońcu wdrapać się na najwyższy szczyt w okolicy. Zaśnieżony Śnieżnik był tym razem w dobrym humorze. Powitał nas rozległymi widokami i błękitnym niebem. Szybka kanapka, sesja zdjęciowa i schodzimy, bo wieje i robi się chłodno, a w kamienickim browarze czeka na nas zarezerwowany stolik i obiad. Zejście dość długie, ale niezbyt męczące. Potem jeszcze trzeba przejść asfaltem prawie przez całą Kamienicę, by w końcu zasiąść w ciepełku i posilić się po całym dniu wędrówki.
Rozleniwiliśmy się trochę przy piwie i grzanym winie i w konsekwencji do chatki wróciliśmy już najprostszą z możliwych dróg. Rozsiedliśmy się w sali kominkowej, by spędzić razem kolejny, miły wieczór.
Niedziela okazała się równie piękna jak sobota. Zrobiło się naprawdę ciepło. Poranek upłynął nam na śniadaniu, pakowaniu, zjazdach na jabłuszkach z pobliskiej górki i ogólnie na podziwianiu okolicy. Potem grupa nam się rozdzieliła. Niektórzy uznali, że mają już dość i nigdzie dzisiaj nie idą, pozostali zaś stwierdzili, że pogoda jest taka, że żal jej nie wykorzystać.
Naszym niedzielnym celem była najpierw Sucha Przełęcz. Długie podejście po wyratrakowanym szlaku, podczas którego zrobiło się nam naprawdę ciepło. Potem trochę na dziko, zapadając się w śniegu i rzucając śnieżkami i znaleźliśmy się po czeskiej stronie. Postanowiliśmy zjeść obiad u naszych południowych sąsiadów, więc pomaszerowaliśmy do odległej o 4km hospody. Niestety, obiadu dla niektórych brakło, ale za to pysznych knedlików z borówkami było pod dostatkiem.
Pokrzepieni i zadowoleni ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem po własnych śladach, co nam się rzadko zdarza. Przed nami było jeszcze około 12 km zaśnieżonego lasu, powoli chylącego się ku zachodowi słońca, bezchmurnego nieba i spokoju gór.
Do busa doszliśmy już po zmroku i tu zakończyła się nasza śnieżnicka przygoda.
A z ciekawostek… Jeśli ktoś myśli, że nie da się przejść kilkunastu kilometrów po śniegu w klapkach, to się myli. Da się, wystarczy tylko, żeby buty odmówiły współpracy… Heh.
-AgaN-
p.s. Szacun dla Mariusza.