Główna zawartość

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Miały być tylko tandemy i troje zaprzyjaźnionych rowerzystów. I słońce. Na miejscu okazało się, że w sumie jest nas o-koło 30 rowerów. Niespodzianka! Wiało, było zimno, ale zainteresowanych nie zabrakło.

Mała inauguracja, czyli zaprzysiężenie tandemów przez przedstawicieli Urzędu Marszałkowskiego, wybór rowerów i dopasowywanie się do siodełek, no i w końcu ruszyliśmy. Na Rowery!

Powolutku, pomalutku, bo dla niektórych to pierwszy raz… I już jesteśmy pod Zamkiem w Leśnicy. Po drodze było trochę przygód, niektórzy poczuli się jak w filmie, a kilka osób stało się bohaterami audycji radiowej.

Potem już całkiem na spokojnie ruszyliśmy w stronę Pałacu w Wojnowicach. Mała regeneracyjna przerwa na przyjaznych ławkach Pałacu w Brzezince (dziękujemy za ogromną uprzejmość). Niepostrzeżenie pojawiło się słońce, pierzaste chmurki i błękit. Kumulacja dobrej energii poruszyła sfery!

To był pierwszy tak duży i tak oficjalny wyjazd tandemów. Dziękujemy wszystkim, beneficjentom, że nam zaufali, wolontariuszom za ogromną pomoc i zaprzyjaźnionym oraz dopiero poznanym rowerzystom. Przypominamy o ogromnym poparciu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego. Dziękujemy! PozdRower!

Galeria inauguracyjna. Opis wydarzenia. Tandemy w Radiu Wrocław.

Wszystkich zainteresowanych zapraszamy na relację 4 czerwca o godz. 17.40 w TVP Wrocław.

Już niedługo kolejna wyprawa. Szukajcie szczegółów w kalendarzu wydarzeń.

poniedziałek, 27 maj 2013 23:11

Oficjalne TANDEMOWANIE, czyli Na Rowery!

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

W niedzielę 26 maja nastąpiło oficjalne powitanie tandemów integracyjnych w Dolnośląskiej Krainie. Działo się!

Na zachętę w tempie ekspresowym, nim powstanie słów kilka od RB, polecamy Wam stronę Radia Wrocław
 - link tutaj.

Wszystkich zainteresowanych zapraszamy na relację 4 czerwca o godz. 17.40 w TVP Wrocław.

poniedziałek, 22 kwiecień 2013 21:31

Tajemnice Ślęży... na wiosnę.

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Razem na Ślężę.

To była wycieczka w starym stylu. Po polsku. Czyli autobus poranny na dworcu, małe zamieszanie przy kasie i jedziemy. Ledwie zdążyliśmy wysiąść, a już pojawiła się idea ogniska. Tup-tup do sklepu i do góry.

Mimo że nieśmiało, ale wiosna już dosięgła Ślęży. Powolutku wędrowaliśmy w górę, mijając Źródło Joanny, Skały Władysława, kolejne źródło, tym razem Anny, schody, schodki, skały, zwalone pnie. Bez zatłoczonego głównego szlaku, z postojem na kanapki.

Tylko końcówka szlaku i osiągnęliśmy szczyt. Na polanie niedzielny rozgardiasz, dziewięć ognisk, grile, i słońce… Mała wspinaczka na wieżę widokową, udawanie foki na ciepłej skałce, pieczenie kiełbasek albo herbata w schronisku… Dla każdego coś miłego.

Na dół ruszyliśmy wciąż w pełnym słońcu, aby odszukać lodziarnię. Lody włoskie, rurki z bitą śmietaną i błyskawiczny powrót autobusem. Wycieczka niedzielna po polsku. Jak za dawnych czasów… Został opalony nos i brudne buty Laughing

Galeria.

Fotorelacja z gadżetami Jacka.

niedziela, 04 listopad 2012 18:23

Góry Sowie na spacer

Oceń ten artykuł
(1 głos)

Z listu (oczywiście elektronicznego do RB)...

W podziękowaniu ... za wspólną wędrówkę na Wielką Sowę, zaś uczestnikom ku utrwaleniu miłych chwil spędzonych na szlaku.
Moja krótka relacja.
Motto:
„W góry! W góry! Miły bracie!
Tam swoboda czeka na Cię”
                        (W. Pol)

 

Czuję się przytłoczona codziennymi sprawami, gwarem i hałasem miejskim, piskiem samochodów, warkotem motorów. Czytam ofertę,  ambitna –Góry Sowie , 20.10.2012 r. Przywołuję dawne wspomnienia rajdów, wędrówek górskich i natychmiast decyduję się na wyjazd. Spotykam się z organizatorami i uczestnikami na parkingu, w pobliżu klubu CSW. Miło, znam kilka osób, będzie raźniej. Magdę i Agę poznaję bez trudu. Natalia z nowym image. Grupa  szybko się integruje, przedstawiamy się i wsiadamy do busa.  Jedziemy w kierunku Bielawy .Mgła otula szczelnie samochód i nagle jak za dotknięciem różdżki, opada . Pojawia się słońce, towarzystwo ożywia się i tak dojeżdżamy do Przełęczy Woliborskiej . Jesteśmy na wysokości  711 m n.p.m. i już pieszo udajemy się czerwonym szlakiem w kierunku Kalenicy. Droga na ogół  łagodna, pokonujemy tylko jedną stromiznę, w dole miasteczko budzi się ze snu, dookoła przyroda, las a w nim  świerki , buki i sosny. Wdychamy zapachy jakże odległe od miejskich. Ale nie zawsze panował tu taki sielski spokój. Tereny te kryją wiele tajemnic  nie rozwikłanych od zakończenia wojny. Należy wspomnieć tu o przedsięwzięciu budowlanym „Olbrzym” w Górach Sowich .Przeznaczenia obiektów do dziś nie zdołano rozszyfrować .Nie ma dokumentacji technicznej budowy, nie ma też niemieckich planów podziemi. Są tylko hipotezy dotyczące przeznaczenia „Riese”. Istnieją również przekazy dotyczące bliżej nieokreślonych skarbów ukrytych w Górach Sowich. Od razu napiszę, że niestety nie mieliśmy szczęścia na nie natrafić, ale nic straconego, poszukiwanie skarbów może być inspiracją dla następnej wędrówki. Po tej krótkiej dygresji  już wracam na szlak, mijamy właśnie  „Dzikie Skałki” i już jesteśmy na Kalenicy 964 m.n.p.m. Znajduje się tu platforma widokowa na którą część uczestników wdrapuje się podziwiać panoramę gór, pozostała część pałaszuje kanapki. Robimy zdjęcia, odpoczywamy. Postój nie trwa długo,  Artur daje hasło do dalszej drogi, schodzimy z Kalenicy i dalej czerwonym szlakiem wędrujemy w kierunku  schroniska „Zygmuntówka”. Na trasie drogę przebiega nam stado owiec. Z większych zwierząt mają tu siedliska jeleń, sarna, dzik oraz muflon, sprowadzony na przełomie XIX wieku ze Słowacji. Niestety muflony miały sjestę i się pochowały, natomiast widziałam dwie płochliwe sarenki,  które szybko skryły się za drzewami. A my już jesteśmy przy schronisku , do którego dochodzi wyciąg narciarski. Schronisko o tej porze roku jeszcze nieczynne, wokół teren odkryty, widok przepiękny, góry skąpane w słońcu, robimy zdjęcia ,następnie  idziemy spokojnie lasem , nie spieszymy się, chłoniemy przyrodę. Droga szybko mija i już przed nami wyłania się schronisko „Zygmuntówka”. Nasi przewodnicy zarządzają dłuższy odpoczynek, robimy  przerwę obiadową,  posilamy się i podziwiamy, podziwiamy ….Krajobraz zapierający dech w piersiach.  Przede mną dolina, a w dali góry mieniące się kolorami jesieni, rozświetlone słońcem. Siadam na ławeczce i oglądam ten wspaniały pejzaż. Nie czuję zmęczenia, widocznie urok gór dodaje mi sił i działa terapeutycznie. Góry stały się dla wielu poetów, pisarzy , malarzy źródłem natchnienia. Potrafili utrwalić krajobraz w swoich utworach czy obrazach, ja próbuję zapamiętać w myśli. A moje wrażenia oddaje najbardziej fragment wiersza A. Asnyka :
„ Wszystko skrzy się, wszystko mieni.
Wszystko w oczach przeistacza,
Gra przelotnych barw i cieni
Coraz szerszy krąg zatacza …”
Myślę, że to urocze miejsce w którym się znajduję zostało wybrane przede wszystkim jako strawa dla ducha. A przed nami jeszcze wejście na Wielką Sowę, ruszamy, droga wznosi się i wznosi, z podziwem patrzę na mijających mnie rowerzystów./, zwłaszcza dziewczynę  na rowerze,  wyprzedzającą mężczyzn rowerzystów/. Idziemy, po prawej  panorama gór, piękne widoki, niestety widzę też zniszczony ekologicznie drzewostan. Jeszcze kilka kroków i już jestem na szczycie Wielkiej Sowy 1015 m.n.p.m. , najwyższym szczycie Gór Sowich w Sudetach Środkowych. Na szczycie znajduje się wysoka na 25 metrów kamienna wieża wybudowana w 1906 r., obecnie nazwana  im. Mieczysława Orłowicza, polskiego turysty i krajoznawcy. Wieża jest wspaniałym punktem widokowym, większość uczestników wędrówki, wdrapuje się na  górę, robi zdjęcia, podziwiają z wysokości krajobraz. Ja zbieram siły na powrót, czeka mnie jeszcze zejście. Niemniej, ja miłośniczka gór łagodnych i niskich cieszę się,  jakbym zdobyła „ośmiotysięcznik”. Zatrzymujemy się na trochę na szczycie, odpoczywamy przygotowując się do zejścia.  Schodzimy niebieskim szlakiem, droga łatwa,  przyjemna, słońce coraz niżej, góry zmieniają koloryt, w dali miejscami piękne widoki  inspirują i przyciągają wzrok. Docieramy na parking, gdzie czeka na nas bus. Wokół roztacza się zapach ogniska, inni turyści biwakują. Nasz przewodnik Artur nie odpuszcza, prowadzi nas na zakończenie wędrówki w urocze miejsce, abyśmy  jeszcze raz spojrzeli i pożegnali się z górami, jest to słodkie pożegnanie za sprawą Laury „dobrego duszka” wędrówki. Gdy wracamy do Wrocławia jest  ciemno. Żegnamy się z nadzieją na jeszcze..

                                                                        Uczestniczka

środa, 15 sierpień 2012 18:40

Kaczawskie wyzwanie 2012.

Oceń ten artykuł
(4 głosów)

Wszystko zaczęło się od … ulewy. Jeden sms, drugi sms. Nie chcą jechać. No dobra. My jedziemy. Przecież nie może ciągle padać. Mikro zaspana, odpowiadając na wiadomość, chyba nie zauważyła, że pada, więc dla dwóch cudownych dziewcząt warto pokazać Kaczawy.

Na dworcu zebrała się mikrogrupa – waleczna piątka (Marcin się pojawił jako niespodzianka), opatulona w kurtki przeciwdeszczowe. Jak zwykle walka z Jego Wysokością Pociągiem (odległość między peronem i podłogą – pociąg dostępny dla rowerzystów, dobre sobie) i jedziemy. Miejscowość startowa: OKM. Ktoś dopisał brakującą część nazwy chyba pisakiem OKMiany. Dociągamy bagaże, wciągamy kanapki i heja. Nie pada!

            Pierwsze wyzwanie: wjazd na zamek Grodziec. Po drodze kościół. Wszyscy pędzą na zamek, a tutaj ciekawostka. Sam zamek bardzo ładny, trochę przeraża komercja, ale takie są prawa rynku. Poznajemy Pana Zygmunta, właściciela winiarni „U Michała”. Uparcie tkwi przy ławie ze swoimi wyrobami. Jego miodówka to wyrób nie lada. Nagrody należne jak najbardziej. No i jest jeszcze aroniówka, tarninówka, poziomkówka… I historia. Jak się robi, by dobrze zrobić. No, ale trzeba jechać. Więc pozostaje tylko zrobić zapasy i podoceniać przy ognisku. Na rowery!

       

            Jak to w Kaczawach – z górki, pod górkę. Czasem słońce, rzadko deszcz. Gdy nas łapie już stoimy pod bajkowym przystankiem i obczajamy zdewastowany ośrodek kulturalny. Leje. O, nie leje. Jedziemy dalej, mijamy Ostrzycę. Piękna droga. Asfaltem ciągle w dół. Większa krzyżówka i decyzja. Robimy Ostrzycę czy nie? Nie! Wolimy coś zjeść! Wpadamy na wioskę i robimy zakupy w pierwszym sklepie. Zajmujemy ławki i odrywamy kawały świeżo kupionego chleba. Chleb tu, chleb tam. Pojawia się Pan. Pan Buła, żeby nie było. Kierowca tira na odpoczynku zafascynowany rowerami z sakwami i piękną rowerzystką. Mało co i by było jak w filmie... Pan Buła i Karola zdobywają Lisboa.

   

            Karola niestety odrzuciła propozycję, ale jak to dama dała szansę. „Ja tu wrócę i Pana odnajdę”… Ciekawe, co teraz robi Pan Buła.

            Gnamy dalej. Po drodze ciekawe ruiny, pola, łąki, lamy… Normalka. Kierujemy się na Wleń. Pięęęęęękny zjazd. Popadało chwilę przed, jeszcze trwała mżawka, a my lecimy jak bolidy. Wszyscy mokrzy i uchachani jak małe dzieci. Błotniki nie pomogły, ale takie zamoczenie gaci, to przygoda.

       

            Spotykamy się na krzyżówce przy Bobrze. Już mamy opuszczać miłe miasteczko, gdy wpada nam w oczy tablica DO PAŁACU. No i proszę to wcale nie Zamek Lenno, tylko niesamowity Pałac Wleń. Najpierw powitał nas piękny ogród obiecujący ustronne miejsce dla każdego. Dzięki uprzejmości Pana Sławomira Osieckiego mieliśmy możliwość zwiedzenia pałacu i poznania jego historii i legend. Polecam wszystkim poszukiwaczom ciekawych i pięknych miejsc odwiedzenie tego zabytku i poznanie historii Dorotki… (www.palacwlen.pl).

   

            Dobrze się stało, że odpuściliśmy sobie Ostrzycę… W zamian spotkał nas pałac… Jedziemy dalej. Mijamy kolejne miejscowości, jadąc wzdłuż Bobru w kierunku Perły Zachodu. Mijamy stare wiadukty, śluzy, zamki, festyny rycerskie. Docieramy do zapory. Tutaj robimy dłuższy postój i wciągamy reklamowane przez Pana Parkingowego frytki z paluchem (zagadka!) i zupy po kolei jak kuchnia dawała: grochowa, kapuśniak i rybna. Trzeba mieć w końcu napęd, tak?

     

            Znów na rower. Drogą do ośrodka PTTK Perła Zachodu. Fajne miejsce. Mały wypad na wieżę widokową i znowu dalej. Zjeżdżamy malowniczą ścieżką do Jeleniej Góry. Taaaak. Wydostanie się nie było bardzo łatwe, tym bardziej, że zapadł zmrok. Światła, krawężniki, trochę błota i ufff… Jesteśmy za miastem. Tniemy w umówione miejsce do Szałasu Muflona www.muflon.agroturystyka.org

            Droga non stop pod górę wije się przez długie Komarno. Mgła wypełzła na ulicę. Wyglądamy jak jakieś kosmiczne zwierzęta – na rowerach, z sakwami i czołówkami, kręcąc przez mleko. Ostatni podjazd. 1 km. Marcin powiedział to w złym momencie, że może to być kilometr w pionie… Przerzutki 1-1 i mieli się, mieli się.

            Dotarliśmy. Czeka na nas właściciel przy ognisku. Dobry Człowiek. Chwila moment i już siadamy. Jest piwko, jest kiełbaska (Mikro full service jak w Ritzu, szacun wielki), ogóreczki, krakersy. A, piwo zapomniałabym jest oczywiście czeskie. Wszyscy wtargali ze sobą butelki ze sklepu koło Jelonki. Pokłon. Tylko Bajgiel właściciela lata i podprowadza kiełby.

            I zaczęło padać. Ale w tej sytuacji to już jest mało ważne. Jest zabawa.

            Rano wszyscy zapomnieli o deszczu. Świeci słońce, biegają psy, słychać konie na drodze i parzy się kawa. Zaczynamy wracać. Cel: Legnica.

 

            Oj, lekko nie było. Z górki, pod górkę. Jedziemy, jedziemy, śmiejemy się, śmiejemy i niespodziewana guma. Jest, jak jest. Może być piknik przy gumie. Mikro – bohater serwisu.

   

            Jedziemy dalej. Ostatni postój przed zjazdem. Park Krajobrazowy Chełmy. Można sobie tutaj śmignąć. Fru! I już jesteśmy przy Słupie. Mijamy zalew i wpadamy na szlak rowerowy do Legnicy. Potem pierwsze światła i jesteśmy na wale. Przejeżdżamy szumnie przez park (pasujemy do niedzielników - tylko trochę błota mamy na sobie) i podejmujemy spontaniczną decyzję o obiedzie. W końcu mamy zapas czasu do pociągu.

 

            Znajdujemy miejsce i oczarowani włoską kuchnią trawimy czas na trawienie. Tylko jak się mamy ruszyć? Po makaronie, szarlotce z bezą i serniku? Powolutku kierujemy się na dworzec (hm…) i wnosimy rowery na peron (ciekawe, jak ma tam się dostać ktoś na wózku inwalidzkim...). We Wrocławiu jest już wieczór, zderzenie z hałasem i światłami miasta powoduje szok cywilizacyjny. Kaczawy jawią się jako magiczne miejsce zaklęte w czasoprzestrzeni.

       

            Dane:

- wyjazd: sobota 08.10,

- dystans dnia pierwszego: ok. 80 km,

- dystans dnia drugiego: ok. 60 km,

- dystans sumaryczny: 140 km,

- przyjazd: niedziela 20.40.