Główna zawartość

czwartek, 28 maj 2015 20:34

Strzegomka by Auri

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Strzegomka płynie z wolna, rozsiewa zioła maj,

Aurelka jest swawolna, a nad nia szumi gaj :)

Blog z relacja - tu

Galeria.

piątek, 22 maj 2015 17:28

Kolorowa Bajka

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Bajka w Rudawach 

Dawno, dawno temu, pod koniec XIV w. na wzgórzu, 45 min. marszu od Janowic Wielkich, wzniesiono zamek warowny Bolczów. W czasie swej burzliwej historii zamek przechodził z rąk do rąk, by w połowie XVII w. doszczętnie spłonąć. Wiek później okazało się jednak, że i w takim stanie może przyciągać rzesze odwiedzających - z rodziną królewską von Hohenzollern na czele. To moda na romantyzm i średniowieczne ruiny sprawiła, że właściciele Bolczowa dbali o pozostałości warowni. Funkcjonowała tam nawet gospoda, a na początku XX w. schronisko.

To od ruin zamku Bolczów rozpoczęliśmy swą bajkową przygodę z Rudawami Janowickimi. Przekraczając dwa niewielkie potoczki, po dość stromym momentami zboczu, wdrapaliśmy się na zamek, by ulokować się wygodnie na jednym z punktów widokowych na jego murach i podziwiając śnieg w Karkonoszach zjeść zasłużone drugie śniadanie.

Nasyciwszy się widokiem i kanapkami, po zakończeniu sesji zdjęciowej, ruszyliśmy w dalszą drogę: przez Głaziska Janowickie, obok Skalnych Bram do doliny Janówki. Tu po kamieniach przekroczyliśmy potok i drogą ruszyliśmy pod górę na Przełęcz Polana Mniszkowska i dalej na Wołek (878 m n.p.m.). Pogoda nam sprzyjała, słonko świeciło, wietrzyk chłodził – czasem nawet nieco za mocno, las szumiał tajemniczo i … no tak, nie tylko my korzystaliśmy z uroków ciepłego wiosennego dnia – żmija też. Wylegiwała się w ciepłych promieniach przedpołudniowego słonka, schowana w trawie dopóki jej nie przepłoszyliśmy. Na szczęście nie chciała zawierać z nami bliższej znajomości i szybko się oddaliła, spiesząc pozałatwiać swoje żmijowe sprawy.

W Rudawach ostatnio byłam jakieś 13 lat temu i trochę się tam od tego czasu zmieniło. Na Wołku zaskoczył mnie stół z ławeczkami i krzyż, a pamiętałam go jako dziki szczyt, na którym rzadko kiedy ktoś bywał. Po kolejnej przerwie regeneracyjnej powędrowaliśmy w kierunku Przełęczy Rędzińskiej. To bardzo malowniczy fragment trasy: rozległe widoki, łąki i pagórki, cicho, pusto i przyjemnie, i … motory! I delektuj się tu człowieku ciszą...

Po niedługim czasie weszliśmy na Wielką Kopę (871m n.p.m.). Tu zrobiliśmy krótki postój, pamiątkowe zdjęcia, rzut oka na skałki i wyruszyliśmy na poszukiwanie kolorowych jeziorek. Są cztery: zielone, lazurowe, purpurowe i żółte. Niestety, nie wszystkie było nam dane zobaczyć. Zielone wyschło. Mogliśmy jedynie podziwiać dziurę po jeziorku i przeczytać tabliczkę oznajmiającą, że ono jednak czasem tu bywa – po roztopach lub obfitych opadach. Troszkę zawiedzeni podreptaliśmy dalej szeroką gruntową drogą, by po kilkunastu minutach dojść do lazurowego jeziorka. Przepiękne, całkiem spore, z przejrzystą wodą o niesamowicie niebieskiej barwie, wynagrodziło nam brak poprzedniego stawiku. Rozsiedliśmy się na brzegu, by podziwiać jego niekłamane piękno. Tu naprawdę można się poczuć jak w jakiejś baśniowej krainie…

Z niechęcią opuszczaliśmy to miejsce, mimo że przed nami przecież jeszcze dwa jeziorka. Purpurowe też nas nie rozczarowało i tu też się zatrzymaliśmy na podziwianie i sesję zdjęciową.

Na koniec żółte, niewielkie i szczerze mówiąc bardziej przypominało brudną kałużę niż żółte jeziorko. Teren wokół jeziorek też się bardzo zmienił od mojej ostatniej bytności tam. Schodki, barierki, wygodne zejście do purpurowego jeziorka i mały bar…

Każda bajka kiedyś się kończy, więc i nasza powoli dobiegała końca. Jeszcze trochę asfaltu, na koniec miły akcent – urocza ścieżka wśród brzózek nad potokiem, jeszcze mały sklepik z lodami i policjantami, szukającymi grupy małolatów, spożywających alkohol i głośno się zachowujących (naprawdę jedliśmy tylko lody i byliśmy grzeczni). Jeszcze gałązki przydrożnego bzu, bo ciężko się ot tak rozstać z bajkowym dniem, stacja w Marciszowie, pociąg – trochę zatłoczony i .. wrocławski dworzec, spinający klamrą twardych okładek początek i koniec bajki.

I żyli długo i szczęśliwie ...

Aga N

Galeria.

wtorek, 28 kwiecień 2015 19:46

Był sobie chłopiec... na drezynie!

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Będąc Razem rozmawia się o różnych sprawach. Zwykłych, głębszych, śmiesznych i sentymentalnych. Przy ognisku czy pedałując sakwa w sakwę. Okazało się, że nasz NadPrzewodnik ma do spełnienia marzenie, a zarazem przypomnienie dzieciństwa :) Od nas otrzymał prezent. Drezyliadę!

Zgodną grupą ruszyliśmy do Jugowic do Grzegorza, żeby zasiąść w drezynach, nad którymi ma pieczę. Najpierw mężczyźni musieli je wytargać na tory, obrócić, postawić, uruchomić. Uff, ile roboty (Emilko, może herbatki?). I ruszyliśmy. Po starych torach, w pięknej wiośnie, wśród Gór Sowich, z widokiem na Zamek Grodno. Stare wiadukty, stacje, słońce i miarowy stukot po szynach. Zabawa jak za dzieciaka. Zabawa w braci Dalton :) i Konia nawet mieliśmy, tylko Lucky Luke się zdewaluował :)

Jako pierwsi na szlaku mieliśmy szansę machnąć łopatą. Pompowaliśmy zgodnie i siłą mięśni pchnęliśmy drezynę jak superbohaterowie! Brak kontuzji - nie chwaląc się :)

Niestety bajka się skończyła. Na szczęście to nie wieczorynka, więc ruszyliśmy dalej. Ku szczytom! Wśród wiosny i pozostałościach po zimie wtargaliśmy się na Kalenicę, pospacerowaliśmy po stokach i wróciliśmy wprost na ognisko. Po wieczornych i nocnych pogaduchach zasnęliśmy z widokiem na Góry.

Drugi dzień już absolutnie lajtowy zakończył się puszczaniem baniek mydlanych na przełęczy, obiadem w Bełtach (bez bełta) i powolnym spacerem po słonecznych łąkach.

Wszystko przyjemnie, powolutku, ale czemu trzeba trzy dni odsypiać? He :)

Galeria.

http://www.drezyny.org/

wtorek, 28 kwiecień 2015 18:05

Niech się Wszyscy Święci

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Wielkanocne Zaduszki u Wszystkich Świętych :)

Wyjazd miał być na Zaduszki, jednak troszeczkę się odroczył aż do Wielkanocy. Ale zacznijmy od początku...

Podróżowaliśmy pociągiem jedną z najpiękniejszych linii kolejowych na Dolnym Śląsku przez tunele i wiadukty z Wałbrzycha do Ścinawki w Kotlinie Kłodzkiej. Chwilami można było się poczuć jak w samolocie patrząc z góry na miasteczka i dolinki. Na stacji końcowej powitał nas Pan na Zamku, z którym udaliśmy się do jego włości… trochę podupadłych. Zamek Kapitanowo wygląda jak ruina i trzeba być bardzo zakręconym człowiekiem, żeby dostrzec tam potencjał i w nim zamieszkać. Ale Pan na Zamku faktycznie w tym zamku mieszka. Śpi na wielkim łożu, szaty trzyma w barokowej szafie, pije kawę z 150-letniej porcelany, nawet lodówkę i zlewozmywak ma z epoki. A opowiadać potrafi godzinami i fajnie się Go słucha, a w zamku jest wiele ciekawych zakamarków. Polecam wizytę u Pana na Zamku, szczególnie w wersji nocnej ze świecami.

Z wielkim niedosytem ewakuowaliśmy się po 2 godzinach i ruszyliśmy w góry… no może bardziej na Wzgórza. Jednak na początek sezonu nie można stawiać sobie zbyt ambitnych wyzwań (hehehe).  Naszym celem była Góra Wszystkich Świętych i Góra św. Anny na Wzgórzach Włodzickich. Każda z tych górek zwieńczona jest  kamienną wieżą widokową, a w jej pobliżu stoi kościół. Trasa krótka, ale pełna atrakcji. Dodatkowych wrażeń dostarczyła nam pogoda, która zmieniała się jak w kalejdoskopie. Gdy wychodziło słońce, można było spacerować w podkoszulku, a za 5 minut wiatr przyganiał chmury i sypało śniegiem. Tak się złożyło, że 50% składu wycieczki stanowiły Anki. Zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcia na górze naszej świętej imienniczki przy pięknej nowo wyremontowanej wieży i pognaliśmy na dół do Nowej Rudy na stację kolejową.

- Anna M.

Kartka z Kalendarza.

Galeria.

poniedziałek, 09 luty 2015 19:30

Pierwsze dreptanie by Auri

Oceń ten artykuł
(1 głos)

Zimą szlaki rowerowe zamieniają się na biegowe, więc zgodnie ze zwyczajem ruszyliśmy ku przygodzie.

Oto pierwsze kroki naszych ulubionych rowerzystek :)

Poznaj relację Auri.