Główna zawartość

poniedziałek, 14 wrzesień 2015 19:51

Góralka w Sandałach

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Po raz kolejny dostaliśmy lekcję, że chcieć, to móc. Tym Razem Ula w Sandałach pojawiła się na 2dniówce. Pierwszy raz na rajd weekendowy, pierwszy raz z sakwami, pierwszy raz na nocleg w terenie. Rowerem, który kojarzył nam się z filmem Apollo14... I co? Żyje :) I rower też :)

Zaczęliśmy od szukania sklepu rowerowego w Świebodzicach (pozdrawiamy serwisanta rowerowego Uli...), a potem już jakby z górki, chociaż pod górkę :) Crossowy podjazd na Jeziorko Daisy, przepiękna droga nieopodal Walimia (pozdrawiamy ekipy TVN24 szukające Złotego Pociągu). Wjechaliśmy wprost na teren Włodarza, żeby starym szlakiem rowerowym przebić się aż do przełęczy nad Głuszycą. Piękny długi zjazd, a potem powolne telepanie się na Czarnocha i tadam! Republika Czeska wita. Karkówką, knedlikami z gulaszem, cebulką po wiedeńsku i złotym płynem z kremową pianą. A wszystko to z tarasu z widokiem. 

Wieczór zakończyliśmy pod chmurką, na miękkim igliwiu w ciszy. Rano herbatka i fantastyczny zjazd do Broumova na kawę plus :) Przepiękną ścieżką rowerową wzdłuż rzeczki, wprost na łagodne wzgórza, do pałacu w Bożkowie. Chwilę później dreptaliśmy już w stronę Srebrnej Góry, żeby zjechać do Koniuszego na obiad. Parę pól, parę dróg i wieczorem byliśmy w domu.

174 km, Góry Wałbrzyskie, Góry Sowie i Góry Kamienne.

Prościzna, co?

Galeria

p.s. kto wie, co to cebulka po wiedeńsku?

 

poniedziałek, 14 wrzesień 2015 19:06

Czarny Rower I

Oceń ten artykuł
(3 głosów)

Na podniesienie tętna, temperatury i dobrego humoru zaczynamy cykl opowieści o naszej wyprawie do Czarnogóry. Czarny Rower w pierwszej odsłonie :) Renia mówi, słuchać wiara!

Laura mnie poprosiła żebym 10 zdań ułożyła,
o rowerowej wyprawie, w zakątek ziemi nam nie znany,
a to miejsce to Czarnogóra, czyli wciąż jeszcze nieodkryte w pełni Bałkany.
Kraj niewielki, za to serca mieszkańców WIELKIE, co granic nie znają,
bo swa serdecznością nie tylko potrawy przyprawiają :)
Ale smak Czarnogóry to przede wszystkim Jej tytułowe góry,
co charakter swój zmieniają i w zależności od regionu, skaliste wyostrzają pazury.
I MY się z nimi zmierzamy!
W temperaturach i z wysiłkiem, który na co dzień jest mi/Nam (*niepotrzebne skreślić;)) nieznany,
podobnie jak przekleństwa, których w tych warunkach jednak soczyście używamy,
i nie raz "do cholery coś być musi za zakrętem..." śpiewamy;)
Bo kto tej przygody nie zazna, ten nie wie, ile (s)traci...potu,
na pokonanie siebie i gór, bo one są wszędzie - to tam, to tu!
Do tego jeszcze na każdym kilometrze słonce nam towarzyszyło, i (s)paliło,
jedynie w mrocznych tunelach chłodniej było.
Choć często w parkach noce spędzaliśmy
przygód z dziką zwierzyną (niestety?!) nie zaznaliśmy,
jeśli już to tylko "Jelena" spotykaliśmy,
którym na trasie pragnienia gasiliśmy,
bo wieczorem do wina zasiadaliśmy
kulturalnie, wcale się nie "skuliśmy",
więc obcy był Nam zawrót głowy,
jeśli już to rowerowy :)
Bo kto normalny widział, żeby na własne życzenie,
z urlopu wypoczynkowego zrezygnować i wybrać zmęczenie?!
Dlatego gdy opowiadam innym czego dokonaliśMY
z politowaniem (?:)) w oczach się pytają,czy na głowę nie upadliśmy???
Odpowiadam "nie", bo w kaskach jeździliśmy:D:D:D

poniedziałek, 14 wrzesień 2015 18:42

Koniec Sierpnia

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

... to zróżnicowane i ciekawe wyprawy :)

Ruszyliśmy piechotą w Góry Bystrzyckie - Bystra, na rowerowy spacer po nocnym Wrocławiu - Latarnik z Murzynkiem, i malutką wyrypę górską - Góralki.

Zażyliśmy rozkoszy cielesnych (gastronomicznych), męczarni (upoceni po pachy), relaksacji (po leżeniu) i doznań umysłowych (po zmroku). 

Przygoda czai się wszędzie. Tuż za rogiem :)

poniedziałek, 14 wrzesień 2015 18:11

Latarnik z Murzynkiem

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Pierwszym punktem programu była kamienica, przy której teraz mieści się siedziba Gazety Wyborczej. W średniowieczu była tam najbardziej znana z wrocławskich aptek, której godłem był murzyn. Nazywała się "Pod murzynem" (mohrenapotheke) i ten murzyn zdominował opowieść. Do czasów wojny na wysokości pierwszego piętra stała tam postać murzynka, jednak wojna zniszczyła ogromną część miasta, więc i murzyn się nie ostał. W 2000 roku właściciele kamienicy doszli do wniosku, że bez murzyna się nie obejdzie i żeby interesy szły dobrze, trzeba go znów postawić na fasadzie budynku. Odlew robił Stanisław Wysocki, a za modela służył mu znany wrocławski grafik, Eugeniusz Get Stankiewicz. 

"Jak wspomina rzeźbiarz Stanisław Wysocki, który przerabiał Geta na Masaja, była to decyzja heroiczna. Najpierw należało zrobić gipsowy odlew ciała Geta, co trwało 16 godzin w dwóch sesjach. Model dźwigał na sobie blisko 150 kg, czyli kilka worków gipsu z wodą i to stojąc na jednej nodze. Gdy Wysocki już uformował mu na plecach gipsową skorupę i zaczął zakładać gipsowy pancerz na pierś, Get omdlał. Stygnący gips wydzielał takie ilości ciepła, że żaden człowiek by tego nie wytrzymał. Ale omdlenie szybko minęło, bo gdy wystraszony rzeźbiarz zaczął z Geta zrywać gipsowe skorupy, zafundował modelowi bolesną depilację."
W związku z tym, że odlew był zrobiony idealnie, znajomy lekarz patrząc na nią stwierdził u Geta przepuklinę pępkową i dzięki szybkiej diagnozie Get mógł być natychmiast operowany. Dla humoru rzeźba została nazwana "rzeźbą przepukliny pępkowej". 
   
Spędziliśmy dłuższą chwilę przy "Domku Miedziorytnika", w którym Get mieszkał i tworzył od 1995 roku. Domek bardziej znany jest jako "Jaś". Jedna z dwóch kamieniczek przy Rynku. Na jednej ze ścian "Jasia" jest płaskorzeźba pt. "Zrób to sam", przedstawiająca krzyż, postać Jezusa, młotek i trzy gwoździe, a pod spodem właśnie ten napis. Różne wzbudza emocje. Jednych oburza, innych skłania do refleksji. Na tej samej ścianie jest też "autoportret z palcem", a na przeciwko, w jednym z okien kościoła św. Elżbiety pikselowy witraż z Janem Pawłem II.
Poza tym Domek Miedziorytnika jest upstrzony kolorowymi plamkami. Niektórzy twierdzą, że są tym zaznaczone miejsca potrzebujące naprawy, a inni, że to znaki obrony prac magisterskich. Pewnie jedno i drugie jest zgodne z prawdą.
 
Dowiedzieliśmy się też co nieco o cmentarzu przykościelnym, przegraniu budynku kościoła w kości w XVI wieku (grali ewangelicy z katolikami - wówczas kościół przeszedł w ręce ewangelików), buncie rzemieślników, Jatkach i Golasku...
 
Pod Uniwersytetem Wrocławskim stoi nagi szermierz, trzymający szpadę. Stoi tam ku przestrodze, aby nie wieść zbyt hulaszczego trybu życia, bo można zostać gołym i niekoniecznie wesołym. Przegrał chłopak wszystko w karty, a koledzy zostawili mu tylko szpadę, będącą symbolem szlacheckiego stanu i męskiego honoru.
 
Podjechaliśmy też pod kościół św. Maurycego przy ul. Romualda Traugutta, gdzie w wewnętrznym murze pochowano... palec Aleksandra Fredry. 
 
Nasz latarkowy spacer skończyliśmy w SPA przy ul. Teatralnej. To najstarszy kryty basen we Wrocławiu. Wiąże się z nim opowieść o Marku Petrusewiczu, który mając 19 lat na tym basenie pobił rekord świata na 100 metrów stylem klasycznym. 
 
To tylko kawałeczek naszego spaceru, wiele historii i szczegółów znajdziecie w książkach i w sieci, bo żeście trąby i na spacer nie przyszliście :)
 
-Podziękowania dla Ani i Auri-
 
 

 

poniedziałek, 14 wrzesień 2015 17:43

Bystra

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Na tym wyjeździe było prawie wszystko. Prawie, bo zabrakło grzybów, a przecież to Góry Bystrzyckie, które w zeszłym roku przechrzciliśmy na Grzybstrzyckie. Ale od początku...

Najpierw była zdrada… Zdradziliśmy (zresztą już nie pierwszy raz) pociąg i w góry pojechaliśmy autobusem. Szybko i wygodnie dojechaliśmy do Polanicy, gdzie rozpoczęliśmy naszą wędrówkę. Powitała nas mżawka, no bo przecież przez ostatnie dni było bardzo sucho, więc trzeba nas było co nieco nawilżyć. Wycieczkę rozpoczęliśmy od oglądania Polanicy. Nie, nie oglądaliśmy części zdrojowej, pijalni wód czy wylizanego deptaku. Szlak zaprowadził nas w inną część tego uzdrowiska, położoną za stacją kolejową, na wzniesieniu, mało odwiedzaną przez turystów. Wielu ludzi nawet nie wie, że tam jeszcze jest całkiem sporo miasta.

Po jakimś czasie asfalt się skończył i zaczęły się leśne dukty. Mżawka w zasadzie też się skończyła, za to teraz mięliśmy mgłę, gęstą i tajemniczą. Niesamowity jest las pełen mgły, która niczym wata cukrowa oblepia wszystko dookoła. Rozmyte drzewa i drogi, przyczajone gdzieś w ukryciu ptaki, cisza i kompletny brak widoków na najbardziej nawet widokowej trasie. Ale za to nie potrzeba kremu nawilżającego do twarzy.

Szerokich leśnych dróg i wygodnych duktów było tym razem pod dostatkiem. Była więc „wredna droga”, czyli oficjalnie Droga Stanisława (Wrede-Weg), wybudowana w latach 1933 – 1934, była długa i prosta Droga Wieczność wraz ze Strażnikiem Wieczności, który zechciał z nami pozować do zdjęć, mijaliśmy też Drogę Samotność i ścieżkę strachu.

Potem zaś było spotkanie – zupełnie przypadkowe zresztą, i oczywiście, na rozstaju dróg. Spotkaliśmy znakarzy szlaków. Przesympatyczna pani z niekłamaną przyjemnością odpowiedziała na lawinę naszych pytań, pokazała nam szablony do znakowania i pozwoliła zrobić sobie fotki z tabliczkami – drogowskazami.

Zaspokoiwszy swoją ciekawość, udaliśmy się na poszukiwanie ruin Fortu Wilhelma. Fort został wzniesiony w 1790 r. na rozkaz króla Fryderyka Wilhelma II, w ramach prac fortyfikacyjnych, mających zabezpieczyć granicę pruskiego Śląska przed spodziewaną wojną z Austrią. W końcu jednak nie odegrał on żadnej roli militarnej i w XIX w. został rozebrany, a kamienie przeznaczono na budowę wiaduktu w Bystrzycy Kłodzkiej. Ruiny szczęśliwie odnaleźliśmy, choć nie było to najprostsze, gdyż co nieco zarosły…

Nasze wysiłki zostały w końcu docenione gdzieś tam u góry i wyszło słonko. Prowadzeni przez jego ciepłe promienie, ruszyliśmy w dalszą drogę. Jeszcze trochę lasem, a potem… Piękna, duża łąka wręcz kusiła, żeby się na niej uwalić i zrobić sobie choćby krótką przerwę. Zalegliśmy więc pokotem na zielonej łące na niezbyt długi odpoczynek. A potem już było zejście w dół. Najpierw łąką, potem lasem, potem była wycinka drzew, a potem już nie było szlaku… i trzeba się było przedzierać przez chaszcze, żeby go odnaleźć. W końcu wycieczka bez przygody, to wycieczka stracona.

Ostatni odcinek trasy chyba najbardziej nas zmęczył. Trochę asfaltem, trochę drogami gruntowymi, kilka kilometrów po płaskim, by dojść do Gorzanowa. W dodatku zrobiło się naprawdę ciepło. No i dotarliśmy, ze sporym zapasem czasu. Był więc pałac w Gorzanowie (cały czas odnawiany), leżakowanie pod drzewkami w oczekiwaniu na pociąg, lody, chwila zadumy nad niskim stanem wody w Bystrzycy i mała stacyjka kolejowa ze świeżo odmalowaną poczekalnią. Była też bardzo miła pani dyżurna ruchu, która trochę nam poopowiadała o swojej pracy.

Ale to jeszcze nie wszystko, co było na naszej wycieczce, ponieważ były jeszcze: konie ze źrebakami i krowy, sarna, która zdecydowała, że nie będzie się z nami zadawać i popędziła gdzieś w las, pająki ze swoimi pajęczynami, przypominającymi wydziergane na szydełku serwetki, były też jeżyny i wspaniałe rogaliki Ani.

A na koniec był zachód słońca, oglądany z okien pociągu i… wielki, okrągły księżyc w pełni.

Do zobaczenia na kolejnej wycieczce...

Galeria

-Agatnow-

piątek, 04 wrzesień 2015 08:04

Niezłomni w Sobótce

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Niezłomni tandemiarze wjechali na Przełęcz pod Wieżycą, trafiając przy okazji na Bieg Niezłomnych. I to był niezły lans :) Potem objechali Sobótkę Zachodnią, doczłapali do Zamku Górka, zjechali w dół i okrążyli Zalew Mietkowski. Po raz pierwszy tandem stanął na dnie zalewu :)