Główna zawartość

piątek, 22 maj 2015 17:28

Kolorowa Bajka

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Bajka w Rudawach 

Dawno, dawno temu, pod koniec XIV w. na wzgórzu, 45 min. marszu od Janowic Wielkich, wzniesiono zamek warowny Bolczów. W czasie swej burzliwej historii zamek przechodził z rąk do rąk, by w połowie XVII w. doszczętnie spłonąć. Wiek później okazało się jednak, że i w takim stanie może przyciągać rzesze odwiedzających - z rodziną królewską von Hohenzollern na czele. To moda na romantyzm i średniowieczne ruiny sprawiła, że właściciele Bolczowa dbali o pozostałości warowni. Funkcjonowała tam nawet gospoda, a na początku XX w. schronisko.

To od ruin zamku Bolczów rozpoczęliśmy swą bajkową przygodę z Rudawami Janowickimi. Przekraczając dwa niewielkie potoczki, po dość stromym momentami zboczu, wdrapaliśmy się na zamek, by ulokować się wygodnie na jednym z punktów widokowych na jego murach i podziwiając śnieg w Karkonoszach zjeść zasłużone drugie śniadanie.

Nasyciwszy się widokiem i kanapkami, po zakończeniu sesji zdjęciowej, ruszyliśmy w dalszą drogę: przez Głaziska Janowickie, obok Skalnych Bram do doliny Janówki. Tu po kamieniach przekroczyliśmy potok i drogą ruszyliśmy pod górę na Przełęcz Polana Mniszkowska i dalej na Wołek (878 m n.p.m.). Pogoda nam sprzyjała, słonko świeciło, wietrzyk chłodził – czasem nawet nieco za mocno, las szumiał tajemniczo i … no tak, nie tylko my korzystaliśmy z uroków ciepłego wiosennego dnia – żmija też. Wylegiwała się w ciepłych promieniach przedpołudniowego słonka, schowana w trawie dopóki jej nie przepłoszyliśmy. Na szczęście nie chciała zawierać z nami bliższej znajomości i szybko się oddaliła, spiesząc pozałatwiać swoje żmijowe sprawy.

W Rudawach ostatnio byłam jakieś 13 lat temu i trochę się tam od tego czasu zmieniło. Na Wołku zaskoczył mnie stół z ławeczkami i krzyż, a pamiętałam go jako dziki szczyt, na którym rzadko kiedy ktoś bywał. Po kolejnej przerwie regeneracyjnej powędrowaliśmy w kierunku Przełęczy Rędzińskiej. To bardzo malowniczy fragment trasy: rozległe widoki, łąki i pagórki, cicho, pusto i przyjemnie, i … motory! I delektuj się tu człowieku ciszą...

Po niedługim czasie weszliśmy na Wielką Kopę (871m n.p.m.). Tu zrobiliśmy krótki postój, pamiątkowe zdjęcia, rzut oka na skałki i wyruszyliśmy na poszukiwanie kolorowych jeziorek. Są cztery: zielone, lazurowe, purpurowe i żółte. Niestety, nie wszystkie było nam dane zobaczyć. Zielone wyschło. Mogliśmy jedynie podziwiać dziurę po jeziorku i przeczytać tabliczkę oznajmiającą, że ono jednak czasem tu bywa – po roztopach lub obfitych opadach. Troszkę zawiedzeni podreptaliśmy dalej szeroką gruntową drogą, by po kilkunastu minutach dojść do lazurowego jeziorka. Przepiękne, całkiem spore, z przejrzystą wodą o niesamowicie niebieskiej barwie, wynagrodziło nam brak poprzedniego stawiku. Rozsiedliśmy się na brzegu, by podziwiać jego niekłamane piękno. Tu naprawdę można się poczuć jak w jakiejś baśniowej krainie…

Z niechęcią opuszczaliśmy to miejsce, mimo że przed nami przecież jeszcze dwa jeziorka. Purpurowe też nas nie rozczarowało i tu też się zatrzymaliśmy na podziwianie i sesję zdjęciową.

Na koniec żółte, niewielkie i szczerze mówiąc bardziej przypominało brudną kałużę niż żółte jeziorko. Teren wokół jeziorek też się bardzo zmienił od mojej ostatniej bytności tam. Schodki, barierki, wygodne zejście do purpurowego jeziorka i mały bar…

Każda bajka kiedyś się kończy, więc i nasza powoli dobiegała końca. Jeszcze trochę asfaltu, na koniec miły akcent – urocza ścieżka wśród brzózek nad potokiem, jeszcze mały sklepik z lodami i policjantami, szukającymi grupy małolatów, spożywających alkohol i głośno się zachowujących (naprawdę jedliśmy tylko lody i byliśmy grzeczni). Jeszcze gałązki przydrożnego bzu, bo ciężko się ot tak rozstać z bajkowym dniem, stacja w Marciszowie, pociąg – trochę zatłoczony i .. wrocławski dworzec, spinający klamrą twardych okładek początek i koniec bajki.

I żyli długo i szczęśliwie ...

Aga N

Galeria.

wtorek, 05 maj 2015 20:28

Czarny Rower

Oceń ten artykuł
(1 głos)

Odpowiadamy na Wasze pytania, czyli ...MONTENEGRO w pigułce :)

1. Dla kogo?
Aby czerpać przyjemność z planowanej trasy niezbędne jest przygotowanie rowerowo - wytrzymałościowe.
2. Noclegi.
W większości namiotowe (można bez ograniczeń rozbijać namioty nawet w Parkach Narodowych) oraz w celach odpoczynku, odświeżenia i naładowania elektrycznych urządzeń na zorganizowanych kempingach (cena 4-10 euro/os.).
3. Ile dni jazdy?
Czeka nas 10-11 dni pedałowania w terenie różnym - od płaskiego adriatyckiego wybrzeża po górskie szlaki na wysokości przekraczającej 1 500 m n.p.m.
Dodatkowo planujemy postój regeneracyjny, a dla chętnych dodatkowo dzień górskiego trekkingu.
4. Jakie przewyższenia?
Suma przewyższeń może przekroczyć (bagatela!) wysokość Czomolungmy. Do odważnych świat należy!
5. Ile km?
Planujemy okrążyć (niezupełnie trzymając się granicy) znaczną część Czarnogóry. Czeka nas przynajmniej 500 km (i więcej!) jazdy.
6. Jakie drogi?
Absolutnie mieszane. Wszędzie tam, gdzie "cywilizacja", czekają nas dobrej jakości utwardzone drogi, a w terenie... no cóż (powtórzę za klasykiem) Ahoj przygodo!
7. Gdzie będziemy przejeżdżać?
Punktami obowiazkowymi na trasie będą:
- Park Narodowy Durmitor z najwyższym pasmem Gór Dynarskich,
- Przełom rzeki Tara oraz słynny 370 metrowy most nad KanionemTary,
- Park Narodowy Biogradska Gora z kompleksem pierwotnych 500-letnich drzew i jeziorami polodowcowymi,
- Góry Prokletije i jezioro Plavsko,
- Góry Komovi,
- Jezioro Szkoderskie,
- Wybrzeże Adriatyku z Zatoką Kotorską.
8. Jaki sprzęt zabrać ze sobą?
- pełny zestaw rowerowo - turystyczny obejmujący namiot, śpiwór, karimatę, zestaw do przyrządzania posiłków (zalecane rozdzielenie sprzętu na kilka osób).
Uwaga! Bardzo uważnie dobierać ilość sprzętu, czekają nas spore podjazdy i każdy kilogram w którymś momencie może zrobić różnicę.
Służymy radą i poradą dla niezdecydowanych, co dokładnie zabrać.
9. Jaka waluta?
Walutą obowiązującą w Czarnogórze jest euro.
Pieniądze wymieniamy w Polsce - nie szukamy kantorów na miejscu!
W większych miejscowościach istnieje możliwość płacenia kartą.
10. Ceny.
W Czarnogórze spotkamy sie z bardzo podobnymi cenami do naszych i podobną zasadą, że czym większe i bardziej popularne turystycznie miejsce tym drożej.
11. Język.
Czarnogórski z zasadą "Pisz tak, jak mówisz, czytaj tak, jak piszesz". W okolicach Jeziora Szkoderskiego i Ulcjina - język albański.
Porozumiewanie sie w Czarnogórze ułatwi wspólny rodowód naszych języków. Przy dobrej woli rozmówców (i pomagając sobie gestami) możliwa jest prawie normalna wymiana zdań.
12. Kuchnia.
W zależności od regionu, przez który będziemy przejeżdżać posmakujemy:
- owoców morza w ilości i kombinacji ogromnej - z rusztu (na zaru), w sałatkach (riblja salata), w potrawach tzw. jednogarnkowych, z dużą ilościa ziół (brodet),
- ryb suszonych i wędzonych,
- baraniny oraz innych mięs, suszonej na powietrzu szynki,
- serów topionych i wędzonych,
a to wszystko popijając miejscowym winem, miodem i piwem...

Czarny Rower - Montenegro 2015

I najważniejsza informacja dla niektórych... cała wyprawa to wyzwanie dla rowerzysty z sakwami :) Ale jak nie my, to kto? 

wtorek, 05 maj 2015 19:58

Ptasiek

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Ptasiek był mało widowiskowy, jeśli o ptakach by rozprawiać... Chyba, że weźmiemy pod uwagę szczebiot, który nam towarzyszył cały czas w lesie :) Stawy chyba szykowano na majówkę, bo w co drugim wody nie było. Ale... było wszystko, co w małej wiosennej wyprawie rowerowej za miasto być powinno: wiatr centralnie w twarz, zieleń, zapach obornika, alergia, kawa w sklepobarze na wiosce, pchanie roweru po piachu, targanie roweru po liściach, mycie w strumieniu, stawy, niemieccy turyści w autokarze, rozmowy do później nocy, zjazdy, krowy i wielkie kaczeńce, lody na patyku na tyłach sklepu, leśny Wydymacz i zapach swobody.

No i głowa Szopena :)

Galeria

wtorek, 28 kwiecień 2015 19:46

Był sobie chłopiec... na drezynie!

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Będąc Razem rozmawia się o różnych sprawach. Zwykłych, głębszych, śmiesznych i sentymentalnych. Przy ognisku czy pedałując sakwa w sakwę. Okazało się, że nasz NadPrzewodnik ma do spełnienia marzenie, a zarazem przypomnienie dzieciństwa :) Od nas otrzymał prezent. Drezyliadę!

Zgodną grupą ruszyliśmy do Jugowic do Grzegorza, żeby zasiąść w drezynach, nad którymi ma pieczę. Najpierw mężczyźni musieli je wytargać na tory, obrócić, postawić, uruchomić. Uff, ile roboty (Emilko, może herbatki?). I ruszyliśmy. Po starych torach, w pięknej wiośnie, wśród Gór Sowich, z widokiem na Zamek Grodno. Stare wiadukty, stacje, słońce i miarowy stukot po szynach. Zabawa jak za dzieciaka. Zabawa w braci Dalton :) i Konia nawet mieliśmy, tylko Lucky Luke się zdewaluował :)

Jako pierwsi na szlaku mieliśmy szansę machnąć łopatą. Pompowaliśmy zgodnie i siłą mięśni pchnęliśmy drezynę jak superbohaterowie! Brak kontuzji - nie chwaląc się :)

Niestety bajka się skończyła. Na szczęście to nie wieczorynka, więc ruszyliśmy dalej. Ku szczytom! Wśród wiosny i pozostałościach po zimie wtargaliśmy się na Kalenicę, pospacerowaliśmy po stokach i wróciliśmy wprost na ognisko. Po wieczornych i nocnych pogaduchach zasnęliśmy z widokiem na Góry.

Drugi dzień już absolutnie lajtowy zakończył się puszczaniem baniek mydlanych na przełęczy, obiadem w Bełtach (bez bełta) i powolnym spacerem po słonecznych łąkach.

Wszystko przyjemnie, powolutku, ale czemu trzeba trzy dni odsypiać? He :)

Galeria.

http://www.drezyny.org/

wtorek, 28 kwiecień 2015 19:01

Znak dobrej zabawy

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Zauważyliście, że od czasu do czasu w Kalendarzu pojawiają się imprezy asygnowane znakiem Stowarzyszenia? To imprezy integracyjne, które (odpukać) są niesamowitą przygodą. Często miejsc jest mało, często już są zamknięte grupy, gdy się ledwie otworzą zapisy. Generalnie fajnie się Razem bawić :)

Pamiętacie? Raj Svijany albo Solniczkę?

Winni też Wam jesteśmy kilka słów o spełnianiu chłopięcych marzeń, czyli ... Był sobie chłopiec

wtorek, 28 kwiecień 2015 18:05

Niech się Wszyscy Święci

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Wielkanocne Zaduszki u Wszystkich Świętych :)

Wyjazd miał być na Zaduszki, jednak troszeczkę się odroczył aż do Wielkanocy. Ale zacznijmy od początku...

Podróżowaliśmy pociągiem jedną z najpiękniejszych linii kolejowych na Dolnym Śląsku przez tunele i wiadukty z Wałbrzycha do Ścinawki w Kotlinie Kłodzkiej. Chwilami można było się poczuć jak w samolocie patrząc z góry na miasteczka i dolinki. Na stacji końcowej powitał nas Pan na Zamku, z którym udaliśmy się do jego włości… trochę podupadłych. Zamek Kapitanowo wygląda jak ruina i trzeba być bardzo zakręconym człowiekiem, żeby dostrzec tam potencjał i w nim zamieszkać. Ale Pan na Zamku faktycznie w tym zamku mieszka. Śpi na wielkim łożu, szaty trzyma w barokowej szafie, pije kawę z 150-letniej porcelany, nawet lodówkę i zlewozmywak ma z epoki. A opowiadać potrafi godzinami i fajnie się Go słucha, a w zamku jest wiele ciekawych zakamarków. Polecam wizytę u Pana na Zamku, szczególnie w wersji nocnej ze świecami.

Z wielkim niedosytem ewakuowaliśmy się po 2 godzinach i ruszyliśmy w góry… no może bardziej na Wzgórza. Jednak na początek sezonu nie można stawiać sobie zbyt ambitnych wyzwań (hehehe).  Naszym celem była Góra Wszystkich Świętych i Góra św. Anny na Wzgórzach Włodzickich. Każda z tych górek zwieńczona jest  kamienną wieżą widokową, a w jej pobliżu stoi kościół. Trasa krótka, ale pełna atrakcji. Dodatkowych wrażeń dostarczyła nam pogoda, która zmieniała się jak w kalejdoskopie. Gdy wychodziło słońce, można było spacerować w podkoszulku, a za 5 minut wiatr przyganiał chmury i sypało śniegiem. Tak się złożyło, że 50% składu wycieczki stanowiły Anki. Zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcia na górze naszej świętej imienniczki przy pięknej nowo wyremontowanej wieży i pognaliśmy na dół do Nowej Rudy na stację kolejową.

- Anna M.

Kartka z Kalendarza.

Galeria.