Z listu (oczywiście elektronicznego do RB)...
W podziękowaniu ... za wspólną wędrówkę na Wielką Sowę, zaś uczestnikom ku utrwaleniu miłych chwil spędzonych na szlaku.
Moja krótka relacja.
Motto:
„W góry! W góry! Miły bracie!
Tam swoboda czeka na Cię”
(W. Pol)
Czuję się przytłoczona codziennymi sprawami, gwarem i hałasem miejskim, piskiem samochodów, warkotem motorów. Czytam ofertę, ambitna –Góry Sowie , 20.10.2012 r. Przywołuję dawne wspomnienia rajdów, wędrówek górskich i natychmiast decyduję się na wyjazd. Spotykam się z organizatorami i uczestnikami na parkingu, w pobliżu klubu CSW. Miło, znam kilka osób, będzie raźniej. Magdę i Agę poznaję bez trudu. Natalia z nowym image. Grupa szybko się integruje, przedstawiamy się i wsiadamy do busa. Jedziemy w kierunku Bielawy .Mgła otula szczelnie samochód i nagle jak za dotknięciem różdżki, opada . Pojawia się słońce, towarzystwo ożywia się i tak dojeżdżamy do Przełęczy Woliborskiej . Jesteśmy na wysokości 711 m n.p.m. i już pieszo udajemy się czerwonym szlakiem w kierunku Kalenicy. Droga na ogół łagodna, pokonujemy tylko jedną stromiznę, w dole miasteczko budzi się ze snu, dookoła przyroda, las a w nim świerki , buki i sosny. Wdychamy zapachy jakże odległe od miejskich. Ale nie zawsze panował tu taki sielski spokój. Tereny te kryją wiele tajemnic nie rozwikłanych od zakończenia wojny. Należy wspomnieć tu o przedsięwzięciu budowlanym „Olbrzym” w Górach Sowich .Przeznaczenia obiektów do dziś nie zdołano rozszyfrować .Nie ma dokumentacji technicznej budowy, nie ma też niemieckich planów podziemi. Są tylko hipotezy dotyczące przeznaczenia „Riese”. Istnieją również przekazy dotyczące bliżej nieokreślonych skarbów ukrytych w Górach Sowich. Od razu napiszę, że niestety nie mieliśmy szczęścia na nie natrafić, ale nic straconego, poszukiwanie skarbów może być inspiracją dla następnej wędrówki. Po tej krótkiej dygresji już wracam na szlak, mijamy właśnie „Dzikie Skałki” i już jesteśmy na Kalenicy 964 m.n.p.m. Znajduje się tu platforma widokowa na którą część uczestników wdrapuje się podziwiać panoramę gór, pozostała część pałaszuje kanapki. Robimy zdjęcia, odpoczywamy. Postój nie trwa długo, Artur daje hasło do dalszej drogi, schodzimy z Kalenicy i dalej czerwonym szlakiem wędrujemy w kierunku schroniska „Zygmuntówka”. Na trasie drogę przebiega nam stado owiec. Z większych zwierząt mają tu siedliska jeleń, sarna, dzik oraz muflon, sprowadzony na przełomie XIX wieku ze Słowacji. Niestety muflony miały sjestę i się pochowały, natomiast widziałam dwie płochliwe sarenki, które szybko skryły się za drzewami. A my już jesteśmy przy schronisku , do którego dochodzi wyciąg narciarski. Schronisko o tej porze roku jeszcze nieczynne, wokół teren odkryty, widok przepiękny, góry skąpane w słońcu, robimy zdjęcia ,następnie idziemy spokojnie lasem , nie spieszymy się, chłoniemy przyrodę. Droga szybko mija i już przed nami wyłania się schronisko „Zygmuntówka”. Nasi przewodnicy zarządzają dłuższy odpoczynek, robimy przerwę obiadową, posilamy się i podziwiamy, podziwiamy ….Krajobraz zapierający dech w piersiach. Przede mną dolina, a w dali góry mieniące się kolorami jesieni, rozświetlone słońcem. Siadam na ławeczce i oglądam ten wspaniały pejzaż. Nie czuję zmęczenia, widocznie urok gór dodaje mi sił i działa terapeutycznie. Góry stały się dla wielu poetów, pisarzy , malarzy źródłem natchnienia. Potrafili utrwalić krajobraz w swoich utworach czy obrazach, ja próbuję zapamiętać w myśli. A moje wrażenia oddaje najbardziej fragment wiersza A. Asnyka :
„ Wszystko skrzy się, wszystko mieni.
Wszystko w oczach przeistacza,
Gra przelotnych barw i cieni
Coraz szerszy krąg zatacza …”
Myślę, że to urocze miejsce w którym się znajduję zostało wybrane przede wszystkim jako strawa dla ducha. A przed nami jeszcze wejście na Wielką Sowę, ruszamy, droga wznosi się i wznosi, z podziwem patrzę na mijających mnie rowerzystów./, zwłaszcza dziewczynę na rowerze, wyprzedzającą mężczyzn rowerzystów/. Idziemy, po prawej panorama gór, piękne widoki, niestety widzę też zniszczony ekologicznie drzewostan. Jeszcze kilka kroków i już jestem na szczycie Wielkiej Sowy 1015 m.n.p.m. , najwyższym szczycie Gór Sowich w Sudetach Środkowych. Na szczycie znajduje się wysoka na 25 metrów kamienna wieża wybudowana w 1906 r., obecnie nazwana im. Mieczysława Orłowicza, polskiego turysty i krajoznawcy. Wieża jest wspaniałym punktem widokowym, większość uczestników wędrówki, wdrapuje się na górę, robi zdjęcia, podziwiają z wysokości krajobraz. Ja zbieram siły na powrót, czeka mnie jeszcze zejście. Niemniej, ja miłośniczka gór łagodnych i niskich cieszę się, jakbym zdobyła „ośmiotysięcznik”. Zatrzymujemy się na trochę na szczycie, odpoczywamy przygotowując się do zejścia. Schodzimy niebieskim szlakiem, droga łatwa, przyjemna, słońce coraz niżej, góry zmieniają koloryt, w dali miejscami piękne widoki inspirują i przyciągają wzrok. Docieramy na parking, gdzie czeka na nas bus. Wokół roztacza się zapach ogniska, inni turyści biwakują. Nasz przewodnik Artur nie odpuszcza, prowadzi nas na zakończenie wędrówki w urocze miejsce, abyśmy jeszcze raz spojrzeli i pożegnali się z górami, jest to słodkie pożegnanie za sprawą Laury „dobrego duszka” wędrówki. Gdy wracamy do Wrocławia jest ciemno. Żegnamy się z nadzieją na jeszcze..
Uczestniczka