KrokusAnka

Oceń artykuł
(4 głosów)
Ania Ania rb

W piątkowe popołudnie zapakowaliśmy się w dwa samochody i pojechaliśmy w Gorce. Omijając bokiem zakorkowaną autostradę, późnym wieczorem dotarliśmy do Koninek, gdzie powitała nas cisza i morze gwiazd. Wreszcie poczuliśmy, że jesteśmy w górach.

Następnego dnia zebraliśmy się niespiesznie, by koło dziesiątej wyruszyć w trasę. Pogoda postanowiła nas dopieścić, a może rozpieścić… W każdym razie słonko było wszechobecne, a jego ciepłe promienie próbowały nam powiedzieć, że wiosna właściwie już przyszła.

Ruszyliśmy na Turbacz. Podejście długie i trochę wymagające. Najpierw lasem, a potem… pierwsza polana krokusów. I to było to, o co nam chodziło i to, po co tu przyjechaliśmy. Krokusy, krokusy i jeszcze raz krokusy, a potem miało być jeszcze lepiej. Krótki popas przy pierwszych na trasie krokusach, sesja zdjęciowa, która – jak się okazało - miała trwać aż do wieczora i idziemy dalej.

Zanim dotarliśmy do Turbacza takich krokusowych polan było jeszcze wiele. Gdzie tylko słońce uwolniło ziemię spod śnieżnej pierzynki, tam krokus wystawiał swoją fioletową główkę w pogoni za światłem. A śniegu też nam nie brakowało. Im wyżej, tym go więcej J.

Na Turbaczu czekała na nas nagroda – widok na Tatry. Pokazały się, chyba by nas zachęcić J.

Po dłuższym postoju poszliśmy dalej. Naszym celem były teraz Stare Wierchy. Po śniegu, po błocie i, oczywiście, wśród krokusów, bo przecież cały wyjazd był pod znakiem tego niepozornego kwiatka.

Na Starych Wierchach atmosfera wręcz sielankowa, cisza, słonko, leżaczki… A może byśmy tu zostali? W końcu się pozbieraliśmy, by zejść do Koninek, do Watry. Na miejsce dotarliśmy już po zmroku, ale to nie był koniec wieczoru. Bo przecież po pełnym wrażeń dniu trzeba się posilić. Była więc kiełbaska z grilla, pieczone ziemniaczki i inne specjały, a wszystko to przy akompaniamencie gitary.

I zrobiła się niedziela…

A w niedzielę pogoda jeszcze bardziej nas rozpieszczała. Słońce, ciepło, przepiękne widoki, trochę śniegu, trochę błota i dużo, naprawdę dużo krokusów, i weszliśmy na Kudłoń. A potem znowu śnieg, błoto i krokusy i widoki i zeszliśmy do Koniny. Tak w skrócie wyglądała niedziela.

Na koniec szemrzący potok zaprosił nas, by wymoczyć w nim nogi, co było balsamem (a może raczej solidną krioterapią) dla zmęczonych stóp!

I do domu, z naładowanymi akumulatorami, wiosną w sercach i krokusami przed oczami.

-Aga-

Galeria.

Powrót na górę

Na naszej stronie wykorzystywane są pliki cookies. Stosujemy je w celach zapewnienia maksymalnej wygody użytkowników przy korzystaniu z naszych serwisów. Jeżeli wyrażasz zgodę na zapisywanie informacji zawartej w cookies kliknij w AKCEPTUJĘ. Jeżeli nie wyrażasz zgody - zmień ustawienia swojej przeglądarki. Więcej w naszej Polityce Prywatności ( zobacz ).

EU Cookie Directive Module Information