Razem Bezpiecznie

Zadzwoń do nas lub napisz: 503 804 073 lub Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.

Rumunia 2014 - Maramuresz

Oceń artykuł
(2 głosów)
maramuresz maramuresz laura

Maramuresz. Kraina jak z bajki, którą przeżywaliśmy razem z naszymi dziadkami. Piękne góry, niesamowita architektura drewniana, wszędobylskie zwierzęta i ludzie, którzy wciąż trwają w wierze, że każdy podróżny wart jest dobrej myśli. Tam jeszcze turystów nie ma. Tam są wędrowcy.

Nasze lądowanie zakończyło się u Marileny w jej schronisku na Prislopie. Powoli staje się ona mekką Polaków w Maramureszu. Marilena mówi, że nie zna innej narodowości, która tak kochałaby góry. I była tak szurnięta, żeby spać w namiotach na deszczu... :)

Pierwszy dzień spędziliśmy na aklimatyzacyjnym spacerze po górach. Górach. Phi. Po Karpatach!!

Potem już przygotowania do jazdy i pierwszy zjazd. 23 km w kierunku dolin do Borsy. Tak! Zaczęliśmy zwiedzać. Piękne drewniane monastyry, chaty, ogromne bramy. Pojawiły się kozy, krowy, owce i konie na drodze. Babcie w kloszowanych spódnicach siedziały na ławkach i uśmiechały się do nas znad szydełkowania albo przędzy. Długa podróż przez maramureskie wsie, powrót do świata, którego już u nas nie znajdziemy przerodziła się potem w jazdę po zielonych górach, wzdłuż potoków i pastwisk.

Pierwszy wieczór w małym deszczu spędziliśmy na polu namiotowym, czytaj pastwisku w środku lasu. Wypiliśmy imieninowe wino(a), żeby nabrać odwagi przed nocą wśród niedźwiedzi...

Rano obudziła nas piękna pogoda, krowy i brak ofiar. Misia nie było :) Tego dnia próbowaliśmy wytyczać nowe szlaki, co skończyło się targaniem rowerów po błocie i pchaniem po kamieniach w potoku, ale przecież rowerzysta RB się nie poddaje! Trasa po szlaku dla pasterzy zakończyła się ostrym treningiem ramion i powrotem do punktu startu, tyle że nie w linii prostej :) Tak powstała ścieżka zdrowia nazwana TransPelikanem (dla wtajemniczonych ...).

Zjeżdżając z powrotem do cywilizacji znaczyliśmy szlak odwiedzanymi malutkimi barami wiejskim (w Rumunii parzą świetną kawę nawet w najmniejszej wiosce) i zwariowaną jazdą góra - dół - góra - dół. Kilka trudnych technicznie podjazdów i zjazdów bocznymi drogami może w takim upale wykończyć, a tu nagle niespodzianka. W środku najbardziej wiejskiej wsi pensjonat. Z basenem. Czy można coś takiego przegapić? Była kolacja Mamy Pensjonu, domowa palinka, wino, księżyc świecił, siedzenia ledwie bolały. Możliwe, że przez palinkę to odczucie było stłumione...

Na zachętę rano czekało nas wypasione śniadanie w stylu środkowoeuropejskowiejskim i piękny zjazd do mekki turystycznej Maramureszu. Zdjęcia dachu w Barsanie w formie damskiej spódnicy znajdziecie w każdym przewodniku.

Po krótkim zwiedzaniu czekał nas morderczy podjazd, koło przednie szło do góry, sakwy ciążyły, ale jak to bywa w Karpatach za chwileczkę był zjazd i podjazd, podjazd, podjazd, zjazd, potem nasz zjazd, potem podjazd, chwila rozciągania i kolejny genialny zjazd przez tereny parku narodowego, który reklamował się tablicami w stylu: Uwaga na niedźwiedzie, miłego dnia!

Potem długa prosta, która tylko się wydawała płaska, ale my szukaliśmy obiadu, więc mało kto na to zwrócił uwagę. Obiadu nie znaleźliśmy, bo już późno było, ale za to sklepik był i łąka z potokiem, gdzie siedzenia można było wymoczyć.

Kolejny dzień powitał nas upałem, który po przejechaniu w górę w kierunku przełęczy zamienił się w mżawkę, a piękna asfaltowa wstążka w szutrówkę, następnie drogę z kamulcami wielkości pięści lub misiowej łapy. Na górze burza i mały deszcz, ale za to chwilę później zjazd mega z jednoczesnym mijaniem taborów cygańskich (tak, autentycznych). W związku z tym zjazdem taka refleksja mała: jak jedziesz do Rumunii, to załóż błotniki, krowy lubią się załatwiać na drodze. No chyba, że lubicie nakładanie organicznej maseczki w tempie 50 km/h.

Zadowoleni wracaliśmy powoli na główny trakt do bazy. Przed nami ostatnie 65 km. Krótki popas i zaczynamy. A tu leje. I tak lało do 1 w nocy. Ale czy nas to złamało? Nie! Czy nas to zniechęciło? Nie. Trening czyni mistrza. Cierpienie uszlachetnia, a głupota nie wybiera :) Wtargaliśmy się te 65 km z powrotem z dolin na przełęcz. Ostatnie 23 km w noc, w deszczu przez góry. Dzikie góry. Pana Konia prawie zaatakował kot!

A potem była herbatka, zupka, suche majty i wino. Kupione w sklepie na dole ;)

Tak się skończyła pierwsza część naszych przygód. Krótki opis. Dla siebie pozostawiamy wrażenia serdeczności ludzi, zachodów i wschodów słońca, przestrzeni, zapachu starego drewna, smaku wina i ostrych papryczek.

c.d.n.

Galeria.

 

Jesteś tutaj: Home Czytelnia Relacje Rumunia 2014 - Maramuresz

Na naszej stronie wykorzystywane są pliki cookies. Stosujemy je w celach zapewnienia maksymalnej wygody użytkowników przy korzystaniu z naszych serwisów. Jeżeli wyrażasz zgodę na zapisywanie informacji zawartej w cookies kliknij w AKCEPTUJĘ. Jeżeli nie wyrażasz zgody - zmień ustawienia swojej przeglądarki. Więcej w naszej Polityce Prywatności ( zobacz ).

EU Cookie Directive Module Information